Gdy w ’86 roku wyleciał w powietrze reaktor w Czarnobylu społeczność międzynarodowa zrobiła ściepkę i za sponsorowała Ukraińcom badania pod kątem raka tarczycy. Kilku przewrażliwionych dziennikarzy zobaczyło te badania i krzyknęło, że promieniowanie zabiło masę ludzi i spowodowało wzrost zachorowań na raka. Ciekawe tylko z jakimi poprzednimi badaniami na podobnej próbce statystycznej (100% populacji) porównano te badania. Zresztą nieważne, bo nie o tym będę pisał.

Czarnobyl po polskiemu

Dawno dawno temu. Za siedmioma rondami, za siedmioma mallami w czasach gdy chodziłem do szkoły podstawowej, a zatem dość dawno zostałem byłem skierowany do psychologa na badania pod kątem posiadania tworu zwanego dysleksją. Jako że miałem świadomość, iż dokument ten pozwoli mi na łatwiejsze dostanie się do LO więc wykorzystałem encyklopedię (taką papierową PWNu) i test zdałem z wynikiem pozytywnym. Szczeniak głupi byłem, bo lenistwo w nauce regułek ortografii zamaskowałem papierkiem od psychologa. Zdiagnozowano u mnie też dysgrafię. Nie było to trudne ponieważ jako przedstawiciel płci mniej pięknej w dodatku pozbawiony poczucia estetyki i talentów plastycznych bazgrałem jak kura pazurem. Czy dokumenty te pomogły w dostaniu się do VI LO nie wiem. Jednak zaraz po ogłoszeniu wyników zakopałem je jak najgłębiej. Koniec końców wstydziłem się, że pisać nie potrafię i mam na to papier. Co jednak ma to wspólnego z tematem?

Ministerstwo Edukacji Narodowej co kilka lat funduje polskiemu społeczeństwu swoisty Czarnobyl egzaminacyjny. Przeczytałem dzisiaj, że wraz z wprowadzeniem obowiązkowej matury z matematyki wzrosła ilość osób ubiegających się o zaświadczenie o dyskalkulii. Choroba ta wredna i podstępna ma za zadanie wykończyć abiturienta i zamknąć mu drogę do kariery. Jednak zdrowe jądro narodu, w postaci rozhisteryzowanych rodziców – nieuków, czuwa i nie pozwoli biednym, wkraczającym w dorosłość ludziom zrobić krzywdy. Przebadamy więc całość populacji pod kątem tej okropnej choroby tak jak społeczność międzynarodowa przebadała mieszkańców Ukrainy pod kątem raka. Osobom chorym wystawimy zaświadczenia i ułatwimy im życie…

… a może zrobimy krzywdę? Robimy ją nie tylko osobom rzeczywiście chorym, ale przede wszystkim symulantom i osobom zdrowym. Proszę zauważyć, że choroby te wynikają z uszkodzeń mózgu! Co to oznacza? Zacznijmy od osób zdrowych (czyt. na tyle uczciwych by nie kręcić na teście u psychologa). Stawiamy je w obliczu sytuacji, w której byle papier odbiera im szansę na rozwój, ponieważ osoba „chora” jest przyjmowana do szkoły lub zdaje egzamin na preferencyjnych warunkach. Nie jest to fair play i motywuje do kręcenia i kombinowania. Może dojść do sytuacji, w której grupa osób zdrowych będzie „fanaberią natury”. Z drugiej strony są osoby naprawdę chore. Według wypowiadających się w artykule specjalistów jest ich od 5 do 10 procent w populacji. Pełne badania populacji jakie pojawią się dzięki rodzicom i młodzieży pozwolą na dokładniejsze określenie skali zjawiska. Można założyć, że z tych 10% poważne zaburzenia ma około 10%, czyli około 1% populacji. Potwierdzałoby to pewne nieoficjalne obserwacje. Zauważcie, że w każdym roczniku w szkole trafi się uczeń, który choć inteligentny ma problemy z jakimś przedmiotem. Nie ważne ile się uczy ciągle jest „tępy”. Jeżeli jednak teraz do grupy osób rzeczywiście chorych dołączy duża grupa symulantów to choroba zostanie zignorowana. Nauczyciele akademiccy przejdą nad nią do porządku dziennego lub wzorem komisji lekarskiej ze Szwejka wszyscy będą kwalifikowani jako symulanci. Na koniec krzywdę robimy osobom, które z lenistwa i niechęci do nauki symulują. Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który idzie na wydział dziennikarski lub filologiczny i ma dokument o dysleksji. Przyszłego inżyniera z dyskalkulią. Wygląda to zabawnie? Nie! To jest problem ponieważ w ten sposób produkujemy masy ludzi, którzy będą wiecznie studiować na pierwszym roku. Nikt, żaden profesor, doktor, asystent na uczelni nie będzie honorować zaświadczeń od psychologa. Bardzo często błędy w na przykład obliczeniach mogą prowadzić do tragedii. Nikt nie zaryzykuje nadania tytułu osobie, która swoją pracą stanowić będzie poważne zagrożenie. Nikt nie da pracy dziennikarzowi, który nie potrafi pisać bez błędów (bo to czy pisze z sensem to inna bajka). Co z człowiekiem, który za młodu wprawił się w zdawaniu różnych „dystestów”? Cóż, jak dla mnie może pójść i zdać test na posiadanie dysmózgowia. Jednak niech pamięta, że jest leniwym bydlakiem, a nie inwalidą i miejsca w autobusie mu nie ustąpię.

ps. pewno w tym tekście są błędy. Cóż czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał, a ja wolałem zdać ten test.