Trzecią część opowieści poświęcę zagadnieniu „Jaki sprzęt wybrać?”.

Na początek zapraszam do przeczytania recenzji na stronie Niezależnej Grupy Testingowej. Recenzji poddałem tam:

Generalnie do plecaków nie mam zastrzeżeń, ale niezbędnik mam zamiar wymienić. Zostało mi jeszcze zrecenzować kurtkę lecz chyba się wstrzymam do momentu gdy pozbędę się smrodu wędzonki. Zresztą dzielnie służyła mi od kilku lat i dopiero w Bieszczadach dała mi do zrozumienia, że należy się jej emerytura. Chciałbym się skupić na sprzęcie nie turystycznym.

Fotografia

W pierwsej części cyklu wrzuciłem link do galerii. Pytanie brzmi jaki sprzęt foto brać na wyprawę. Po pierwsze sprzęt musi być lekki. Dodatkowe kilogramy dały mi się we znaki przy przenoszeniu obozu. Po namyśle stwierdzam, że najlepszym połączeniem jakie można osiągnąć jeżeli nie nastawiamy się na profesjonalną fotografię jest:

  • lustrzanka cyfrowa, u mnie Canon 350D. Poprzednio wziąłem Zenita 11 i nie był to fajny pomysł,
  • obiektyw kitowy lub odpowiednik zmiennoogniskowy 18-55mm,
  • obiektyw portretowy zmiennoogniskowy70-300mm,
  • grip i dodatkowe baterie, ładowarka do akumulatorów,
  • lekki statyw, który można zmieścić w torbie,
  • torba mieszcząca się do plecaka i na tyle gruba by zabezpieczyć sprzęt,
  • dodatkowe karty pamięci, musimy mieć około 8 GB na kilku kartach.

Jeżeli bierzemy na wyprawę kompakta to wystarczy zaopatrzyć się w dobrej jakości pokrowiec. Najlepiej wodoszczelny. Do tego oczywiście zapasowe baterie.

Idąc w góry musimy niestety zdecydować co będzie nam najpotrzebniejsze. Czasami nie warto brać dodatkowego obiektywu. Długi obiektyw nie nadaje się do robienia krajobrazów. Trzeba o tym pamiętać. Nie warto też brać statywu o ile nie chcemy robić zdjęć grupowych. To samo dotyczy się dodatkowych baterii i karty. Góra jeden komplet powinien z nami podróżować. Zarówno baterie jak i kartę możemy sprawdzić przed wyjściem. Należy to zrobić, mamy czas można kombinować. Jeżeli wiemy, że np. na karcie zmieści się jeszcze 10 zdjęć to warto wziąć nową kartę i zostawić miejsce na starej. Tak samo baterie, jeżeli wiemy, że padną wymieniamy je i nie mamy skrupułów. Zasada numer jeden bierzemy jak najmniej sprzętu. Zaoszczędzone w ten sposób miejsce można zagospodarować biorąc dodatkową wodę czy też czekoladę. Istotną decyzją jest wybór odpowiedniego opakowania na sprzęt. Zazwyczaj w góry nie opłaca się brać torb czy plecaków foto. Produkty te są dedykowane do pracy reporterskiej czy też transportu sprzętu, ale nie nadają się jako sprzęt wyprawowy. Widziałem cwaniaka goniącego z plecakiem foto i butelką wody w ręku. Po co? Nie lepiej wziąć normalny plecak i wygodnie się zapakować do niego. Godnymi uwagi są tu średnie plecaki turystyczne. Takie 30-40 litrów. Pozwalają one na zabranie wszystkich potrzebnych rzeczy, a jednocześnie są stosunkowo małe. Kolejną ważna decyzją jest to kiedy wyjmiemy nasz sprzęt. Z jednej strony wyjęcie go już na samym początku daje gwarancję, że nie przegapimy żadnej okazji do zrobienia zdjęcia (jeżeli przegapimy mimo to to jesteśmy dupa, a nie fotograf) z drugiej strony wspinaczka z niezabezpieczonym sprzętem jest dość ryzykowna. Tu z pomocą przychodzą nam odpowiednio dobrane elementy mocujące. Zanim wybierzecie się w góry spróbujcie zrobić taki eksperyment. Weźcie załóżcie plecak z którym będziecie chodzić. Wypełnijcie go do takiej wagi jaką będzie miał w górach przy czym należy spakować go jak najgorzej (symulujemy zmęczenie). Następnie zarzućcie aparat na ramię wejdźcie na 10 piętro. Po kilku wejściach wyrobicie sobie odpowiednie zawieszenie aparatu.

Kolejny element to odpowiednie zabezpieczenie baterii. W wilgoci nawet nieużywane padną po kilku dniach. Baterie trzymamy w gumowym worku w oryginalnym opakowaniu.

Muzyka

Biorąc gitarę (z obserwacji) warto zainwestować w normalne pudło. Pokrowiec może i jest fajny, ale sztywne opakowanie umożliwia transport razem z plecakami. Warto wziąć jakiś mały odtwarzać mp3. Pozwoli się odstresować i zrelaksować wieczorem.

Prowiant

Woda niegazowana lub „mocz pawiana” (łyżka soku na butelkę wody). Pierwsza dobrze gasi pragnienie, druga udaje, że ma smak jak nie lubimy zwykłej wody. Czekolada gorzka, mleczna, biała raczej bez orzechów, bo te lubią utkwić w zębach i wkurzać. Niezłym pomysłem są batony, ale słabo dzielą się w grupie. Szerokim łukiem omijamy wszelkiej maści wynalazki typu „powerbread”. Zazwyczaj są drogie i nie mają wartości energetycznych ponad to co batony. Do wody warto op pewnym czasie dodać pastylki z witaminami i minerałami. Magnez i Wapno do tego jakąś multiwitaminę. Wraz z potem tracimy nie tylko wodę, ale też minerały. Jeżeli bierzemy chleb to krojony. Olewamy masło i margarynę. Jeżeli nie zjełczeją (nam zjełczały dwie paczki margaryny) to najprawdopodobniej popłyną. Jako wkładkę bierzemy mięso. Ser może i jest zdrowszy, ale nie daje tyle energii i białka. Z nabiału mleko. Jeżeli jesteśmy w górach to można też kupić sery owcze i skonsumować je po wyprawie. Ryby choć są w miarę tanie i łatwo dostępne jako konserwy mają tą wadę, że kiepsko je trawimy. Puszka śledzia leży w żołądku nawet dobę. Idąc w góry staramy się wybierać prowiant o najlepszym (najwyższym) współczynniku energia/masa. Ilość wody potrzebnej w górach można estymować z założenia, że na każdą godzinę marszu potrzebujemy około 0.5l płynów.

I tyle. Tak oto kończą się wspomnienia z Bieszczadów. We wrześniu ślub, a potem kolejna wyprawa w góry. Tym razem już bez plecaków, ale chodzimy na wysokość i odległść.