Student ksero, a wykładowca zero
Przeczytałem wywody dr Antoniny Sebesta o tym, jacy ci studenci dzisiaj są słabi. Nazywa ich „ksero studentami”. Kobita ma tytuł doktora i 30 lat praktyki jako wykładowca, a pieprzy głupoty aż miło. Zresztą jak znam życie pani doktor nie zhańbiła się uczciwą pracą poza uczelnią. Cały artykuł sprawia wrażenie dumań starej panny „chciałabym, a się boje”. Nie wiadomo kto jest winny całego zła czy studenci czy system czy tez wina leży po środku.
Za dużo szkół mamy
Szczególnie prywatnych, w których kadra dostaje pieniądze na w miarę przyzwoitym poziomie. Nic dziwnego, że za państwowe to co najwyżej można sobie miesięczny i bułkę kupić. Zresztą duża liczba uczelni produkuje dużą liczbę studentów i podnosi poziom. Ilość oznacza, że trzeba się wybić, czyli trzeba być dobrym. Panią doktor uwiera też osłabienie więzi wśród „braci studenckiej”. Niech ja sobie przypomnę, co ja ostatnio w piątki robię… chyba piję piwo ze znajomymi ze studiów.
Zły pracujący student
Wraz z osłabieniem więzi studenckich, co potęguje sobotniego kaca, pani doktor ubolewa nad brakiem rajdów i wspólnych wypadów za miasto. Wydarzenia te zostały zastąpione przez poszukiwanie pracy przez studentów. Chętnie jako student bym se pojechał na weekend do Krakowa. Tylko nie nie za bardzo stać. Z drugiej strony jako osoba pracująca mogę sobie na taki wypad pozwolić. Zresztą jak już o Krakowie to po 4Developers dojechała Mysza i poszwendaliśmy się po grodzie Kraka przez weekend. Koszt całej wycieczki około 900 zł z biletami i pokojem w hostelu (standard niski turystyczny). Pani doktor chyba nie wie, ile dziś kosztuje hotel, bo za jej wyjazdy płaci uczelnia.
Zły student nieobecny
Na wykłady chodziłem, o ile były ciekawe, a nie polegały na czytaniu skryptu przez prowadzącego. Zamiast na wykład wolę pójść do pracy lub wyjść wcześniej na autobus. Studiowałem w „świętym trójkącie warszawskiej fizyki” Hoża-Pasteura-Smyczkowa w czasach gdy budowano węzeł przy Galerii Mokotów i remontowano Puławską. Przedostanie się pomiędzy poszczególnymi punktami wykładowymi, zajmowało około godziny. „Okienka” miały po 40 minut. Opanowałem dzięki temu umiejętność szybkiego poruszania się po mieście i transmisji kwantowej mojej osoby. Na drugim roku miałem jedynie 56 godzin zajęć w tygodniu w czterech lokalizacjach (doszedł wydział matematyki, niby blisko, ale zawsze 5 minut w plecy). Start o 8 koniec o 19 i jeszcze WF do 21. Jeżeli wykłady i ćwiczenia pokrywają się, to trzeba wybierać. Niestety zakaz Pauliego obowiązuje też i studenta. Co najśmieszniejsze tylko 6 godzin zajęć okazało się potrzebne w mojej zawodowej przyszłości.
Zły student myśli o przyszłości.
Zdaniem pani doktor, współczesny student wybierał kierunek studiów, biorąc pod uwagę tylko możliwość zarobienia kasy po. Oczywiście takie podejście to „zuo”. Czasami jadąc autobusem, widzę moderatora, który przygotowywał mnie do bierzmowania. Facet niegłupi, ale chciał studiować hobby i jako „cywil” poszedł na teologię. Teraz klepie biedę i jest sfrustrowany. Był dobrym studentem.
Długo by wymieniać głupoty pani doktor. Chciałbym, żeby musiała kiedyś ruszyć swoją jaśnie doktorską dupę zza katedry, zejść na ziemię i popracować uczciwie. Projekt na wczoraj, o połowę większy i za połowę mniejsze pieniądze to standard. Chciałbym móc zamienić go na opowiadanie „O wpływie muchy na czystość ściany” na jakiejś jednej czy drugiej uczelni…