czyli jak rozjebało mnie polskie społeczeństwo część nie wiem już która, ale nie pierwsza i zapewne nie ostatnia.

Słowo wstępu od księdza prowadzącego

Generalnie stosunek do KK mam jak do służby wojskowej miał stosunek pewien poborowy. Stosunek odbyty. Co w kontekście różnych ciekawych wydarzeń i „newsów” dotyczących KK oraz jego związku z pewnym małym misiem którego lubią dzieci i vice versa może brzmieć źle, ale na całe szczęście tak nie jest.
W związku z tym w imprezy rodzinno kościelne część kościelną traktuję jako przegląd listy przebojów Radia Mari oraz po cichu liczę, że w końcu KK wróci do chorału gregoriańskiego w trakcie mszy. Brzmi to lepiej niż grupa wyjców z gitarami. Podobnie ma się sprawa z wychowaniem dzieci. Asia będzie mogła robić co chce. Ja się nie będę wtrącał.

Co tao za kraj?

Rozjebało mnie, bo inaczej nie można tego nazwać, pewne zdanie, które przeczytałem ostatnio w artykule w GW:

Przez cały rok Michałek musiał się nauczyć 30 modlitw. My nie jesteśmy wierzący i mąż miał wątpliwości, czy nasz syn powinien w ogóle przystępować, ale ja stwierdziłam, że żyjemy w kraju, w jakim żyjemy, i lepiej, żeby on tę komunię miał.

Biedny Michałek… x. proboszcz zapewne dokładnie sprawdził czy dzieciak zna je wszystkie i czy na pewno zależy my tylko na prezentach czy też, nie daj boże, ma jakieś zapędy do bycia wierzącym.
Niech mi ktoś wytłumaczy skąd taka autentyczność w rodzicach. Autentyczność w kłamstwie, obłudzie, manipulacji innymi i robieniu krzywdy własnym dzieciom. Gdzie nabyli oni taką chęć krzywdzenia własnych dzieci. Kiedyś kiedy rodzić chciał zrobić dziecku krzywdę na całe życie to zwyczajnie zapisywał je do ZMPW jeszcze wcześniej do HitlerjugendW i było git.
/** offtopic:
Benedictus XVI należał do tej ostatniej organizacji co mu wypomniano ignorując fakt, że od 1938 roku przynależność do niej była obowiązkowa. Zatem można powiedzieć, że zapisanie dziecka do takiej bandy było na prawdę robieniem mu krzywdy do końca życia. No ale to jego problem.
*/

Dziś wmuszają w nie religię w imię „życia w kraju, w jakim żyjemy”. Tym samym podtrzymując fikcję religijności polaków. Oczywiście można założyć, że rodzice nie chcą by dziecku było przykro, bo nie dostaje prezentów, ale z drugiej strony należy zastanowić się nad innymi aspektami tej sprawy.
Po pierwsze dziecko po komunii wpada w machnie biurokracji kościelnej. Zazwyczaj pierwszy ślub młody człowiek chce mieć kościelny (znów w imię tradycji, rzadziej z powodów religijnych) i tu pojawia się problem bierzmowania. Robienie go na zasadzie kursu weekendowego + nauki przedmałżeńskie gratis jest chyba kolejnym zaprzeczeniem istoty tych sakramentów.
Po drugie dziecko staje się skurwysynem-materialistą, który przestaje szanować reguły gry. Osoba nie szanująca reguł gry przestaje szanować siebie. Nie mówię tu o klasycznym przykładzie „ślubów czystości/abstynencji aż do ślubu/18 roku życia”, bo to jest tylko echo, gwałtowna i zbyt późna reakcja kościoła na skurwienie młodzieży. Mówię raczej o oczekiwaniu zapłaty za wszystko. Braku woli współpracy z innymi jeżeli nie odnosimy korzyści oraz braku poczucia wartości pracy. Ten ostatni element prowadzi w prostej linii do braku szacunku dla pracy i niszczenia każdego jej przejawu.
Po trzecie KK przyzwalająca na takie praktyki galopuje ku własnej zgubie. Ciekawe ilu z rodziców dzieci komunijnych chodzi regularnie do kościoła nie przymuszonych komunią, chrzcinami czy bierzmowaniem. Ciekawe… no ale to akurat nie mój problem.

Podsumowanie

Smuci mnie podejście rodziców, którzy swoim postępowaniem dają bardzo zły przykład swoim dzieciom. Wpajanie od małego braku poszanowania dla reguł, drugiego człowieka i siebie samego spowoduje, że na starość rodzice ci będę wysyłani do domów starców, bo dzieci uważają ich za kulę u nogi i wrzód na dupie. To w konsekwencji prowadzi do rozpadu rodziny-instytucji oraz rodziny-związku międzyludzkiego, a bez rodziny kraj jest niczym. Czego ani sobie ani wam moi drodzy komuniści nie życzę.