Prędkość myśli
Ponure listopadowe popołudnie, ciemno jak w murzyńskiej dupie. Latarnie zniszczone przez gówniarzy. Ech… dobrze, że już dotarłem na miejsce. Ulica Hoża 69, Warszawa…
Po drugiej stronie ulicy kręcą się jakieś dwie panienki. Kurwy, czy „lycealystky” z dawnej samochodówki… parzę na zegarek, dochodzi 19… Kurwy. O tej godzinie to już nawet SKSów nie ma. Ulicą toczy się powoli sraczkowo-zielony Lotus… Zaraz podjedzie po panienkę i dalej hajda… ech… gdybym miał taki samochód to bym nie wybierał sobie drugiego sortu z Hożej, ale zadzwonił po panienki z akademika którejś z prywatnych uczelni, albo jeszcze lepiej po jakieś „prywatne maturzystki”. Brak klasy… świat schodzi na psy.
Otwierana furtka zawyła jakby ją ktoś żywcem z farby obdzierał. hehehe… chyba rdzy… Po prawej za ogrodzeniem dogorywały pawilony dawnego Instytutu Problemów Jądrowych. Będą stawiać nowy budynek. Dobrze, w końcu będzie gdzie umieścić jajogłowych. Idziemy dalej… główne wejście do IFT pewno jest zamknięte, ciekawe czy otwarte jest to boczne…
Szybkim krokiem zbliżam się do drzwi i nie muszę kombinować właśnie z budynku wyłazi grupka studentów. Ciekawe, który rok… Pierwszy… Chyba tak, bo coś pieprzą o Newtonie. Dzieci… wy jeszcze nie wiecie jaki ten Newton jest fajny. Dobra gdzie to miało być…
Wbiegam na ostatnie piętro IFT. Pierwsze? Nie, drugie drzwi po prawej.
- Cześć! – otwieram bez pukania i od progu rzucam do skulonej postaci w kącie
- A to ty… już myślałem, że to jeden z pierwszorocznych się jeszcze zaplątał. Tragedia mówię ci. Te dzieciaki nie potrafią liczyć.
- Eee… nie pierdol… my też nie potrafiliśmy jak tu trafiliśmy. Zresztą ja do dziś nie potrafię.
- No to zobacz to. – wskazał mi ruchem głowy stertę kartek.
Już pierwsza z brzegu była w pięknym czerwonym kolorze. No tak… równanie kwadratowe… delta…
- Że co kurwa?
- Jak ten dzieciak zdał maturę, prawda?
- Ano… – jeszcze raz przeczytałem wyliczanki – chujmanista?
- Nie do końca. Chłopak ma niezłą wyobraźnię, ale jest najzwyczajniej niedouczony. Jak się postara to będzie tu jeszcze dzieciaki gnębił. Ale ja nie o tym ci chciałem. Masz zobacz to i najpierw sprawdź te wyliczenia, bo jak ci powiem co to jest to nie uwierzysz.
Wziąłem cieniutki zeszyt. Już na pierwszej stronie widniały jakieś dzikie, ale znajome całki. Zacząłem przeglądać dalej. Jakieś rysunki, stała grawitacyjna, równanie Einsteina, tia… mój kumpel coś odkrył i to coś ciekawego. Zaczynałem kojarzyć te wyliczanki.
- Ostatni raz to ja całkę na ostatnim egzaminie liczyłem. Co to jest, bo zakładam, że jest dobrze.
- Jaka jest największa prędkość?
- Ta z jaką wyjebał cię z doktorek od kwantów z ustnego?
- Blisko… choć od pewnego czasu zastanawiam się czy to nie jest prawidłowa odpowiedź… prędkość światła – oj, komuś się włącza mentor… – przynajmniej w świetle teorii względności, a i w praktyce jest to prawda. Co byś jednak powiedział jeżeli istniała by prędkość większa niż prędkość światła?
- Że te dzieciaki, co je mijałem na dole nie będą miały przyjemności ze słuchania o transformacie Lorentza. Względnie, że znowu piłeś samogon.
- Usiądź wygodnie i posłuchaj co wykombinowałem. Otóż jak powszechnie wiadomo nie odkryliśmy jeszcze kilku cząstek elementarnych. Jedną z nich jest grawiton. – zaczął nawijkę z której coraz mniej rozumiałem.
Jedno było jednak bardzo istotne. Mój kumpel znalazł model teoretyczny grawitonu i wychodzi, że opracował też metodę eksperymentalnego potwierdzenia swoich bajek. Ciekawe tylko co chce ode mnie. Ciekawe też do czego ma zamiar wykorzystać mnie i wiedzę…
- … zatem podsumowując można powiedzieć, że istnieje teoretyczna możliwość stworzenia nadajnika i odbiornika grawitonowego, dla którego przestrzeń i czas nie były by przeszkodą. Wyobraź sobie, że wysyłamy misję w kierunku najbliższego układu planetarnego. Jeżeli będą lecieć z prędkością równą połowie prędkości światła to już po trzech dniach tradycyjna komunikacja będzie miała cholerne lagi… Jeżeli użyjemy mojego patentu to komunikacja będzie miała opóźnienie równe czasowi interpretacji sygnału… milisekundy! To jest rewolucja!
- Mi jest dobrze… rewolucje mało fajne mi się wydają. Co ja mam mieć w tym mojego?
- Ty masz coś ekstra czego ja nie mam. Małpy do klepania kodu. Mam model nadajnika i odbiornika. Nawet już zbudowane…
- … a od kiedy ty się zajmujesz budową elektrowni fuzyjnych?
- Co?
- Takie coś potrzebuje w chuj energii, albo i jeszcze więcej.
- Nie słuchałeś co mówiłem? W nazwijmy to klasycznej teorii kwantowej rzeczywiście potrzeba by od cholery energii, ale moje podejście jest inne. Skoro umiemy wykryć niewielkie zaburzenie pola grawitacyjnego to ilość masy „sygnałowej”, którą trzeba wyprodukować jest niewielka. Najlepsze jest to, że zasięg tego urządzenia jest w praktyce nieograniczony. W dodatku pracuje poza częstotliwością grawitacji, zatem nie będziemy mieli szumu od chociażby ruchów Browna. Zatem wracając do tematu. Ty masz programistów, którzy mi pomogą to napisać, a ja w zamian dopiszę twoje nazwisko do pracy. Co ty na to?
- Pokaż te wyliczanki… wychodzi na to, że to będzie dłuuuga noc.
Mój kumpel miał chyba rację. Komunikator grawitonowy może być czymś ciekawym. Wiem już, że na pewno wezmę się za to kodowanie. Oraz, że nie dam tego żadnemu z moich chłopaków. Za głupi…
Otworzyłem zeszyt na pierwszej stronie. Wziąłem kartkę ze stosu z pracami studentów. I tak im już na nic się nie przydadzą, a papier trzeba oszczędzać. Ołówek i lecimy… w najgorszym przypadku będzie fail. W najlepszym komunikator grawitonowy…