O informatyku ofiarnym z grupy BRE
Powiem wam szczerze, że miałem problem z wymyśleniem tytułu dla wpisu. Z jednej strony chcę opisać to co spotkało mnie w ostatnich dniach ze strony jednego z detalicznych ramion grupy BRE, a z drugiej chciałem też poruszyć sprawę „rozrostu administracji”. Obie sprawy mają, wbrew pozorom, wiele wspólnego. Jednak od początku.
Generalnie jesteśmy w trakcie zakupu pojazdu mechanicznego zwanego smrodowozem. Na pojazd postanowiliśmy wziąć kredyt. Wszystko ok, bo nawet kiedyś zadzwonili do mnie z BRE z promocją w trochę innym temacie, ale zawsze i skorzystałem. Umowa została sporządzona, analityk nakarmiony, a kredyt przyznany… no i zaczyna się jazda.
Zgodnie z Rekomendacją T (chyba to będzie rekomendacja 12) Mysza też musiała wyrazić zgodę na kredyt. Mysza jako świetnie wykształcona krzyżówka rekina-ludojada z piranią i krwiopijcą (czytaj prawnik) dość szybko znalazła błędy we wzorze umowy. Tu chcę zaapelować do wszystkich, którzy czytają ten tekst, a wzięli kredyt samochodowy w BRE. Sprawdźcie dokładnie treść umowy, bo w §19 są poważne braki polegające na niewskazaniu metody zakończenia umowy. Musicie to uzupełnić. Są też inne mniejsze braki, ale utrzymane w podobnym stylu. Zatem czytać, sprawdzać, kontrolować! W razie czego interweniować w banku.
Błędy w szablonach zdarzają się. Bywa… obsługa zachowała się tak jak na ładnie wyglądający automat do przyjmowania dokumentów przystało, czyli szybki telefon do tzw. „centrali”, uśmiech stwierdzenie, że „przepraszam bardzo, ale ja nic ty nie mogę poprawić” (bo ta osoba ma tylko przyjmować podpisy – słusznie!) oraz obietnica kontaktu nazajutrz. Generalnie małe zwycięstwo poprawiło nam humory. Następnego dnia telefon z banku i stwierdzenie „że poprawiono, ale informatycy nie wprowadzili…”. Dobra rozumiem obsuwkę, ale po kiego czorta tam informatycy? Szablon w normalnym systemie informatyk w najgorszym przypadku ma tylko puścić raz na testach by sprawdzić, czy wszystkie zmienne są ustawianie. Lecimy dalej. Mój telefon wczoraj do banku i „informatycy jeszcze nie poprawili”. Telefon dziś do banku „informatycy nie poprawili, bo to jakiś błąd systemowy, ale zapraszam, mamy ten szablon z poza systemu
”. Wizyta w banku. Umowa podpisana…
Ja się zastanawiam tylko nad jednym po co w banku dział prawny, skoro poprawianiem umów zajmują się „informatycy”. Inna rzecz to sam błąd. Niech bank udziela dziennie 3 kredytów na tym szablonie, który pewno nie zmienił się od czasu ostatniej interwencji UOKiKu, czyli co najmniej kilkanaście miesięcy. Pytanie ilu ludzi czyta umowy przed podpisaniem grupy kilkuset, kilku tysięcy, którzy otrzymali umowę wg. tego wzoru? ×kurwmode on×Nosz kurwa, nikt tego nie przeczytał? Nikomu nie brakowało, że umowa nie będzie nigdy rozwiązana? A może to jest specjalna wersja umowy, w ramach której sprzedajemy bankowi duszę? Czy ludzie są już takimi skretyniałymi idiotami, którym tępakom jednym na każdym kroku powtarzają „czytaj co podpisujesz”, a ci nadal nie czytają jak te łyse chuje?×kurwmode off× W każdym bądź razie pojawia nam się na scenie życia postać informatyka ofiarnego.
Informatyk ofiarny to osoba zatrudniona w szeroko rozumianym dziale IT (szeroko czytaj od studenta-praktykanta wymieniającego tonery, poprzez ynformatyków wskazujących, który klawisz to „any key”, administratorów sieci, aż po speców od bezpieczeństwa i analityków zajmujących się szukaniem błędów w matrixie), którą można obwinić za każde niepowodzenie, awarię czy wpadkę firmy niezależnie od tego kto konkretnie dał dupy. Przykładowo jeżeli dział prawny nie sprawdził szablonów umów z klientami, a klienci wykryli wady to winę zwala się na informatyka ofiarnego… niezależnie jak idiotyczne by to było.
Informatycy ofiarni występują zazwyczaj w korporacjach i służą do przyjmowania „na klatę” wszelkiego gówna, do którego nikt nie chce się przyznać (bo straci premię). W szczególności ich zadaniem jest pełnienie roli chłopca do bicia dla kierownictwa średniego szczebla (powiedzmy sobie szczerze najczęściej daje dupy podejmując złe decyzje, bo olewa opinie podwładnych).
Specyficzną odmianą informatyka ofiarnego jest urzędnik ofiarny. Jest to osoba, na którą zrzuca się winę za każdym razem jak np. nie doczytało się przepisów. Inna sprawa, że zarówno IO jak i UO muszą znać się „na wszystkim” i wychwytywać błędy każdego rodzaju.
Tak oto dochodzę do ostatniego przemyślenia. Jeżeli spojrzymy na „armię urzędników” to można dojść do wniosku, że działają nieefektywnie, ale ich praca wymaga od nich wiedzy z różnych dziedzin i tak przykładowo urzędnik piszący np. ustawę o kolei musi z jednej strony być prawnikiem by przepisy miały odpowiednie brzmienie, z drugiej inżynierem transportu by rozumieć stronę techniczną przepisu, a z trzeciej sędzią-regulatorem tak by prawo nie faworyzowało pewnych grup. Inny przykład to osoba przyjmująca dokumenty związane z pozwoleniem na budowę musi ona wiedzieć jak wygląda i co mieć powinien projekt budowlany z jednej strony, a z drugiej być prawnikiem by wiedzieć jak powinna wyglądać decyzja środowiskowa. Nie można od takiej osoby wymagać wszystkiego, ale też nie powinno się w związku z tym oczekiwać profesjonalizmu i eksperckiego poziomu działania jeżeli jeszcze chcemy by urzędnik był tani to niestety państwo będzie kulawe. Urząd może zrobić tak naprawdę dwie rzeczy. Raz zatrudnić eksperta, co spowoduje wzrost liczby urzędników. Dwa wynająć firmę, która zapewni wsparcie, co w konsekwencji powoduje wzrost kosztów.
Inaczej powinna mieć się sprawa w firmie prywatnej. Przynajmniej w teorii. Jeżeli brakuje mi speca to go wynajmuję lub zatrudniam. Tak zatem informatycy zajmują się informatyką, prawnicy umowami, sprzątaczki sprzątaniem, a idioci zarządzaniem co powoduje, że informatycy zajmują się umowami, prawnicy sprzątają, sprzątaczki wymieniają tonery, a idioci biorą premie.
Tyle na dzisiaj. Jutro pojazd będzie rejestrowany… zobaczymy jak pójdzie.