Mamy sobie rok 1455 w Moguncji niejaki GutenbergW wydaje pierwszą drukowaną biblię zwaną Biblią GutenbergaW. Oczywiście wynalazek druku jest dla Europy przełomowy (choć jesteśmy pod tym względem daleko za murzynami… wróć… Azjatami). Co nam on daje? Przede wszystkim przyspiesza obieg informacji. Informacja przestaje być wyceniana na podstawie nośnika. W praktyce cena nośnika gwałtownie spada. Cały myk z Gutenbergiem polega na tym, że zaproponował on użycie tzw. ruchomych czcionek, które usprawniły proces druku. Zredukował w ten sposób koszty.
Mija sobie 49 lat i w roku 1504 w Anglii zostaje nadany przez Henryka VII Przywilej Drukarza Królewskiego. Cóż to jest? Otóż szybkość z jaką zaczęła przepływać informacja stała się bardzo niebezpieczna dla władzy. Byle dupek mógł sobie postawić drukarnię i masowo drukować oraz kolportować nieprzychylne dla władzy ulotki. Wspomniany przywilej był tak naprawdę koncesją służącą kontroli druku. Każdy drukarz musiał uzyskać zezwolenie od władzy na druk publikacji. Zatem w przeciągu niecałych 50 lat od upowszechnienia się szybkiego druku mamy narzucone ograniczenia na operatorów tego nośnika informacji.

Mam rok 1971 DARPAW otwiera sieć ARPANETW publikując specyfikację TCP/IP. Dokonuje się kolejna rewolucja w przepływie informacji. Informacja może zostać przesłana z jednego końca świata na drugi w niewyobrażalnym tempie. W przeciągu kilkudziesięciu lat ilość informacji przesyłanych tą drogą rośnie do gigantycznych rozmiarów. Sieć okazuje się jednak niebezpieczna dla władzy. I to takiej rozumianej w normalny sposób – demokratycznej i kontrolowanej przez obywateli. Najzwyczajniej w świecie władza traci możliwość rządzenia – nikt nie jest wstanie ogarnąć takich ilości informacji. Jest jednak inna gorsza niż władza siła. Jest nią grupa gości, którzy odkrywają, że w epoce sieci komputerowych ich produkty i usługi nie są nikomu potrzebne. Tą grupą są wydawcy. Wykorzystują zatem swoje możliwości i zaczynają na wszelkie sposoby wpychać różne mechanizmy koncesjonowania sieci.

Za Janem Kochanowskim:

Nikomu, albo raczej wszytkim, swoje księgi
Daję. By kto nie mniemał (strach to bowiem tęgi),
Że za to trzeba co dać, wszyscy darmo miejcie.
O drukarzu nie mówię, z tym się zrozumiejcie

Ważna rzecz. Kochanowski jasno określił, że jego dzieła kosztują tyle ile uzgodnimy z drukarzem. Mówiąc językiem współczesnym Kochanowski wydał swoje dzieła na licencji CC-BY-ND. Jedyne co kosztuje to nośnik. W epoce internetu udało się wyeliminować „najdroższy” element – nośnik. Napisałem najdroższy w cudzysłowie ponieważ patrząc na rozkład kosztów płyty łatwo zauważymy, że lwia część trafia to dystrybutorów i wydawców. Sensem istnienia wydawców jest produkcja nośników. Eliminując nośnik eliminujemy wydawcę. Rozwój sieci spowodował realne zagrożenie dla fundamentalnego elementu decydującego o istnieniu wydawcy – nośnika. Nie jest to odkrywcze, ale dobrze tłumaczy dlaczego to wydawcy, a nie artyści są główną silą napędową cenzury.

Wniosek. W przeciągu kilkunastu kolejnych lat będziemy mieli jeszcze kilka prób wprowadzenia cenzury w sieci pod hasłem walki z piractwem. Broń nie jest jednak skierowana w piratów, ale ma na celu jak najdłuższą ochronę przestarzałej technologicznie płyty CD jako nośnika treści. Jeżeli udało by się wyeliminować z rynku fizyczny nośnik to w przeciągu kilkunastu lat znikną i wydawcy.