Ostatnio mamy mały smrodek, bo ktoś odkrył, że:

Rzecz w tym, że problem nie leży w edukacji akademickiej, ale wcześniej. Osoba odbierająca świadectwo maturalne, która ukończyła liceum OGÓLNOksztalcące tak naprawdę ma wiedzę porównywalną z absolwentem szkoły zawodowej. Z tą różnicą, że po zawodówce ma się fach w ręku, a po LO fachem jest zazwyczaj umiejętność obsługi tablic matematycznych.

Co się tyczy linków to. Ad 1. nic dziwnego skoro większość osób z wyższym wykształceniem kończy mniemanologię stosowaną względnie psychologię praktyczną bronią pracę pt. „A może frytki do tego”. Ad 2. panu prezesowi się chyba coś pojebało pod kopułką ponieważ zapomniał, że od kształcenia „na rynek” są przede wszystkim szkoły zawodowe, a nie akademie. Swoją drogą kiedyś nawet po ukończeniu studiów inżynier najpierw zapierdalał na równi ze zwykłymi robolami ponieważ choć miał wiedzę to z praktyką jej wykorzystania było gorzej.

Co należało by zmienić? W sumie niewiele. Zamiast obecnego trójstopniowego gnębienia dzieci powrócić do lekko zmodyfikowanego dwustopniowego. 7 lat podstawówki + 4 pełne lata LO + tzw. rok maturalny gdzie nastąpiła by już pełna specjalizacja pod kątem zdawanych egzaminów i potencjalnych wymagań na studiach (całeczki, równanka różniczkowe, liczby zespolone). Z jednej strony LO rzeczywiście kształciło by ogólnie, a z drugiej na uczelnie trafiali by ludzie z odpowiednim przygotowaniem „zawodowym”, którym nie trzeba tłumaczyć, że różniczka to nie jest wyniczek odejmowanka.
Sam program akademicki pozostawiłbym w systemie bolońskim (3 licencjaty/inżynierki + 2 magisterki), oczywiście z pewnymi wyjątkami jak prawo czy medycyna, doprecyzowując tylko zasady migracji pomiędzy kierunkami studiów. Tu dochodzi do najciekawszych patologii ponieważ jak zapisywałem się na magisterkę to wraz z kolegami z FUW mieliśmy całkowicie inne listy różnic programowych pomimo, że w indeksach mieliśmy ten sam zestaw przedmiotów i bardzo zbliżone oceny.