Salonik
Dziś opowiadanko… oczywiście wszelkie podobieństwa są przypadkowe. Oczywiście.
*******************
– Szefie ktoś do pana. – Marzenka stała w drzwiach nie wiedząc co zrobić. Ech, ogarnie się dziewczyna z obsługą klientów to będzie z niej dobry kierownik hali sprzedaży. Na razie niech się uczy.
– Niech wejdzie. – po chwili w drzwiach stanął Andrzej. Cholera, zatem rzeczywiście ma jakieś problemy skoro przyszedł pogadać.
– Pani Marzeno poprosimy kawę i na godzinę nas nie ma. A ty Andrzeju siadaj i mów co cię do mnie sprowadza.
Andrzej, Andrzejek 120kg żywej wagi kiedyś ćwiczył zapasy, ale coś mu tam strzyknęło w kolanie i od tamtej pory lekko utyka. Cóż ze sportem skończył, a że chłopak z niego inteligentny to zaczął tak jak ja robić biznes w ciągnikach. Nie powiem dobry był, a że nie wchodziliśmy sobie w drogę i zawsze się dogadywaliśmy to nawet lubiłem z nim robić interesy. Poza tym prywatnie też był fajnym gościem i co najważniejsze robił genialną golonkę z grilla. Można powiedzieć, że się przyjaźniliśmy. Zresztą nasze baby znały się z czasów szkoły. Jak to w małych miejscowościach bywa.
– Po kolei ci opowiedzieć?
– No dalej.
– Zatem tak. Pamiętasz tą firmę transportową z Płocka co miała upaść?
– Upadła?
– Tak, ale to żadna nowość. Generalnie wisieli mi trochę pieniędzy za serwis i jakieś dwa samochody.
– Niech zgadnę. Nie zapisałeś się na listę dłużników i masz problem?
– No nie do końca. Zapisać się zapisałem, ale zanim komornik z nich cokolwiek wyciągnie minie jakiś rok. Nawet bym poczekał, ale po pierwsze sam jestem na minusie, a po drugie chcę skończyć z biznesem. Przynajmniej na razie.
– Jak to skończyć?
Andrzej spuścił wzrok i było po nim widać, że jest mu ciężko.
– Słuchaj Andrzej chcesz skończyć twoja sprawa. Jak rozumiem coś osobistego i nie mam zamiaru wnikać. Pytam jasno czego oczekujesz?
Marzenka cicho zapukała i już bez ceregieli wjechała ze stolikiem na którym stały dwie kawy i jakieś ciasteczka.
– Dziękujemy. Ktoś coś chciał?
– Nie. Znaczy Szymek ma znowu pana Malinowskiego na kanale i pyta się co robić.
– To ten od hamulców?
– Tak.
– Hm… niech mu dadzą wóz zastępczy, bo to cholera już za długo się ciągnie. Niech Szymek weźmie dwóch młodych i razem mają wymienić cały most tym razem. Jak to usterka z raportu z przed miesiąca to niech dzwonią do dostawcy, że jeszcze jeden klient nam się trafił.
Marzena szybko wyszła i jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi słychać było jak zaczyna tłumaczyć chłopakom co i jak.
– Wracamy do tematu. Czego oczekujesz?
– W sumie dwóch rzeczy. – Andrzej zrobił dłuższą przerwę. – Raz, mam raka i lekarz mówi, że do końca roku nie dociągnę chciałbym byś pomógł Ilonie i dzieciakom ogarnąć się jak by co.
Kurwa. Szkoda chłopaka. Kurwa, kurwa, kurwa. Wiadomość była zła.
– Ok nie ma sprawy. Masz to załatwione. A druga sprawa?
– Kup ode mnie firmę. Dzieciaki są za małe by ją prowadzić, a Mała ma ten swój sklepik i nie dla niej warsztat.
– Jak wygląda sytuacja?
– Generalnie firma jest na lekkim minusie, bo poza tym Płockiem jest jeszcze kilku drobnych dłużników, których będzie ciężko wyegzekwować. Budynki, grunty, maszyny razem z jakieś 15 milionów jest warte. Do tego z dwa miliony w gotówce i z 10 w towarze. Problem to długi. Razem z tym Płockiem jest tego z 30 milionów wszystkiego skarbówki, ZUS, rat za towar.
– Ile?
– Dycha.
– Góra pięć.
– Muszę coś zostawić rodzinie.
– Pięć i po sto tysięcy renty dla dzieciaków do osiemnastych urodzin jakby co.
– Razem będzie z siedem z drobnymi.
– Ok.
– Kiedy?
– Najlepiej ASAP, bo jest źle.
– Zadzwonię. A teraz mów co lekarz powiedział…
*** kilka tygodni później ***
– Szefie ostatni poszedł. – Marzenka stała uśmiechnięta w drzwiach. Cóż dziewczyna miała talent do sprzedaży. Opchnąć jedenaście ciągników w tydzień. Toż to skarb.
– Ok. Panie mecenasie proszę o dokumenty do podpisu.
Starszy mężczyzna, podał mi dwie niewielkie stery papierów.
– Panie prezesie. Proszę uważnie przeczytać i parafować na każdej stronie. Na ostatniej proszę się podpisać.
Zacząłem przerzucać kartki i parafować każdą z nich. Nie musiałem czytać. W końcu z sprzedawałem sam sobie.
Szkoda tylko Andrzeja, bo w ten sposób jego firma znikała z rynku. No, ale cóż. To jest wojna i ofiary są nieuniknione. Tam pozostały długi, a nowy salon będzie czysty. Teraz wystarczy jeszcze tylko opędzić skarbówkę i zgłosić wniosek o upadłość. W końcu w tej firmie pozostały tylko długi. Od teraz nie ma nic… nawet pół metra własnego biura. Majstersztyk.
*** Dwa miesiące później ***
– Szefie… problem mamy. – Marzena nie wyglądała na zadowoloną. Nie dość, że nowa sekretarka okazała się idiotką to jeszcze na koniec dały popis kłótni w stylu tych z Dynastii. Baby…
– Co znowu?
– Skarbówka przedłużyła termin zwrotu VAT-u.
– Co kurwa?
– Skarbówka…
– Głuchy nie jestem. Jakie uzasadnienie?
– Podejrzewają próbę wyłudzenia, bo powinien pan wtedy te budynki kupić jako część zorganizowaną, a nie zwykłe nieruchomości.
– Kurwa… trzy dni przed terminem. Skurwiele… o ile przedłużyli?
– Bez terminowo. – to już powiedziała beznamiętnie. O co w tym chodzi?
– Ile nam grozi?
– Poza brakiem zwrotu podatku?
– Dodatkowe dwa procent od czynności no i mandat za złe przeprowadzenie transakcji.
– Kuźwa… ok dzwoń do tego faceta od wizytówek i pytaj czy zrobi nam banery. Ja im pokażę skurwysynom.
– Szefie to nic nie da.
– Wiem, że to chuja da, ale może jak będą mieli problem z mediami to odpuszczą….