Nie istnieje coś takiego jak „planowe postarzanie”
W wielu dyskusjach w internetach na temat „jebanego szrotu składanego z chińskich części przez jebanych nierobów i partaczy w fabrykach w krajach białych murzynów” przewija się hasło „planowego postarzania części”.
Na czym ma to polegać?
Teoria (spiskowa) mówi, że producent specjalnie postarza części za pomocą różnych mechanicznych sztuczek by przedmioty psuły się zaraz po skończeniu gwarancji. Względnie po skończeniu się gwarancji dodatkowej. Ma to na celu wymuszenie na klientach regularnej wymiany urządzeń na nowe.
Dodatkowo sama konstrukcja urządzenia powoduje, że wymiana uszkodzonej części jest nieopłacalna pomimo, że część jest tania…
Jak to jest w praktyce?
… no właśnie część jest tania. Warto sobie poczytać o pewnym ciekawym przypadku. Dla leniwych. GM postanowił oszczędzić niecałego jednego dolara na każdym samochodzie stosując tańszy, ale i znacznie gorszy mechanizm stacyjki. Co więcej klienci, którzy zgłaszali problem byli wysyłani na drzewo. Koszt naprawy to… pięćdziesiąt kilka centów. W efekcie mamy 13 trupów, sprawę w sądzie (a amerykańskie sądy nie pierdolą się z kwotami odszkodowań), wezwanie serwisowe ponad dwóch i pół miliona aut i generalnie chujnię z grzybnią.
Nie ma czegoś takiego jak planowe postarzanie. Zamiast tego producenci starają się maksymalnie ograniczyć koszty produkcji. Pierwsze ograniczenie już miało miejsce. Przeniesiono fabryki do tańszych państw. W droższych pozostawiono montownie oraz linie produkcyjne dla najbardziej zaawansowanych elementów.
Drugie ograniczenie to modularyzacja. Golf czy Skoda, Nissan, a może Dacia wiele współczesnych samochodów różni się tylko marką i sposobem gięcia blach. Kluczowe elementy – płyta podłogowa, rama, silnik, układ przeniesienia napędu itd. są współdzielone przez wiele modeli w ramach jednej korpo. To samo dotyczy elektroniki, agd czy maszyn. Tak jest po prostu taniej.
Trzecie ograniczenie kosztów to „żyłowanie” elementów. To co wiele osób nazywa postarzaniem jest tak naprawdę montażem części tańszych. Zazwyczaj mniej żywotnych. Sztuka polega na takim obcięciu kosztów by zmianie nie uległy inne parametry konstrukcyjne, ani czas gwarancji.
Po co się to robi?
Ano po to by ograniczyć koszty. To przełoży się na większe zyski i premie zarządu. Co więcej nawet w przypadku wtopy jest ona problemem kolejnego prezesa. Tak jak ma to miejsce w przypadku GM. Skutkiem ubocznym jest też podtrzymanie konsumpcji, bo powiedzmy sobie szczerze wszyscy akcjonariusze chcą by firmy sprzedawały więcej i więcej, ale nikt nie patrzy na realne zapotrzebowanie rynku. Ile można mieć lodówek, pralek, samochodów?
Zatem na koniec coś pozytywnego. W IT występuje proces odwrotny. O ile tylko jest szansa na napisanie softu tak by wymagał mocniejszego sprzętu to się go tak pisze… w imię zysków oczywiście.