Koniec Eldorado III
Wiem, że wiele osób czekało na ten wpis. Kolejna prezentacja Wojtka Seligi na Confiturze i kolejny raz mam okazję do napisania polemiki. Na wstępnie chcę jednak zaznaczyć, że zgadzam się z częścią tez Wojtka. W czasie prezentacji pojawiło się jednak wiele wątków, z którymi nie mogę się zgodzić.
Nagranie całej prezentacji:
Eksportujemy ciała – NIE
Pierwszą tezę Wojtka można ująć tak
Z Polskie przestaliśmy eksportować towary, a zaczęliśmy eksportować usługi.
Ciężko jest mi zgodzić się z tak postawioną tezą, ponieważ jest ona nieprawdziwa. Bazując, chociażby,
na publikacji Ministerstwa Gospodarki/Rozwoju możemy stwierdzić, że w takim 2014
roku eksport towarów wynosił ponad 157 mld EUR (str. 39), a eksport usług wynosił raptem 36 mld EUR (str. 69). Co więcej, jeżeli przyjrzymy się jakie
usługi eksportujemy, to większość stanowią odpowiednio usługi transportowe ponad 10 mld EUR (str. 72), a następnie turystyka ponad 8mld EUR (str. 72).
Eksport usług telekomunikacyjnych, informatycznych i informacyjnych to raptem 3 mld EUR. Jak ma się, to do sprzedawania ciał… nie wiem.
Ale, ale… dane, które tu przytaczam, pochodzą z 2014 roku. Mamy rok 2017! Ok, należy jednak zwrócić uwagę, że dane statystyczne co do zasady są
publikowane z pewnym opóźnieniem. Publikacja, którą linkuję, pochodzi z 2015 roku. Sięgnijmy zatem do nowszych
danych, za rok 2016.
Tu niestety forma jest znacznie mniej przystępna i trzeba się trochę nagimnastykować, by odszukać potrzebne informacje. Informacje są z 2015 roku.
Według tej publikacji wartość eksportu towarów wynosiła prawie 180 mld EUR (tab. 19 str. 90), a wartość usług dostarczonych (wyeksportowanych)
wynosiła około 40 mld EUR (tab. 29, str. 206). I znowuż lwią część tej kwoty stanowią usługi transportowe (str. 222). Warto też tu wspomnieć, że
do usług zalicza się obrót własnością intelektualną, więc jeżeli takie LPP tworzy spółkę w ZEA czy innym Katarze, by tam ulokować swoje biznesy
związane z posiadanymi znakami towarowymi, to też liczymy ten biznes do bilansu (choć jest to tylko optymalizacja podatkowa, a nie realny biznes).
Więcej do poczytania na ten temat:
- Polska w liczbach
- Program rozwoju eksporty 2015 – Rzeczpospolita i BZ WBK.
- Raport dla HSBC n.t. eksportu
Podsumowując, Wojtek postawił pewną tezę i nie skonfrontował jej z rzeczywistością. A rzeczywistość okazała się brutalna.
Co dzieje się w Mordorze?
W świetle danych trudno odpowiedzieć na to pytanie. W trakcie prezentacji Wojtek słusznie wspomniał o Mordorze i milionach metrów kwadratowych powierzchni. Jak to możliwe, że pomimo dostępu do tak ogromnych zasobów, eksport jest niewielki. Przecież wiele firm otwiera swoje centra usług wspólnych w Polsce! Przepracowałem kilka ostatnich lat w tego typu miejscach i chyba mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Po pierwsze dużą część powierzchni zajmują firmy, które nie uczestniczą w eksporcie. Czy taki Play albo mBank eksportują swoje usługi? No nie. Eksport
usług jest zapewne ułamkiem procenta ich „produkcji”. Jednocześnie te firmy muszą jakoś obsłużyć sporą liczbę klientów tu na miejscu. I to właśnie
obsługa rynku wewnętrznego pochłania lwią część powierzchni. Dołóżmy do tego przepisy BHP, które określają ilość miejsca (wolnej podłogi, jak i
kubaturę pomieszczenia) na pracownika i nagle okazuje się, że chcąc zatrudnić 100 osób, trzeba mieć na „dzień dobry” około 1000-1500m^2 biura (w
zależności od zagęszczenia i układu, więcej tu). Czy 100 osób to dużo? No nie, ale poza
powierzchnią musisz zapewnić im też otoczkę, czyli zatrudnić kolejnych ludzi, którzy będą dbali o to biuro.
Drugim pochłaniaczem powierzchni jest obsługa biura. Serwis sprzątający to tylko ułamek. Przecież ktoś musi zadbać o to, żeby sale konferencyjne były
przygotowane na spotkania (ustawione stoły, krzesła, dodatkowe wyposażenie), ktoś musi obsłużyć interesantów (recepcja i ochrona), a jak spieprzy ci
się myszka, to też ktoś musi ją naprawić. Nie wspominam tu już o działach typu księgowość, kadry, rekrutacja, bo to kolejni pracownicy. Jeżeli
nałożymy na to typowy dla korporacji sposób organizowania pracy poprzez ujmowanie jej w regulaminy, to nagle dla naszych 100 „roboli” musimy zapewnić
jeszcze 10-20 osób „obsługi” (weź pod uwagę urlopy). Nasze biuro rośnie już do 1200m^2. A przecież wymagania stawiane dużym firmom są bardziej
rygorystyczne. Pokój dla matek karmiących, kuchnia, która „przyjmie” twoich pracowników w porze obiadowej, sławetny jeden pisuar i jedna miska
ustępowa na 20 chłopa (plus 1 miska ustępowa na 10 pań). Biuro puchnie.
Trzeci pochłaniacz to powierzchnie wspólne, których zadaniem jest „oczarowanie” wchodzących. Odpowiednio duży hol, przestronna recepcja, ale też
odpowiednie drogi ewakuacyjne, parkingi, hole windowe, to wszystko pompuje nam budynek. W Mordorze pracuje około 100 tysięcy ludzi. Ogromna część z
nich pracuje na to, by Mordor w ogóle działał.
Drang nach Ost – NIE
Drugą tezę z prezentacji można opisać w następujący sposób:
Tylko wojna na Ukrainie spowodowała, że usługi nie zostały przeniesione dalej na wschód.
Nie siedzę w głowach managerów, ale teza ta wydaje mi się mocno naciągana. Wojtek odwołuje się tutaj do, fenomenalnej skądinąd,
książki My Job went to India autorstwa Chada Fowlera.
BTW druga edycja tej książki ma inny tytuł, ciekawe dlaczego…
Zacznijmy od podstawowych różnic pomiędzy Polską a taką Rosją. W sumie różnica jest jedna i widoczna najlepiej na lotniskach. Jako obywatel Polski,
nie muszę tłumaczyć się z tego, dlaczego przyjechałem, po co przyjechałem, co przywiozłem. Gwiazdki unijne w paszporcie dają bardzo dużo. Dla
korporacji system polityczny nie ma większego znaczenia. Dopóki idzie dogadać się z rządem, czy to za pomocą oficjalnych kanałów, czy to za pomocą
kanałów mniej oficjalnych, nikt nie będzie się zastanawiać nad tym, czy rząd pałuje obywateli. Zresztą bardzo dobrym potwierdzeniem mojej tezy jest
zachowanie instytucji takich jak Citigroup czy Morgan Stanley w obliczu Brexitu. Banki te po prostu przenoszą swoje zespoły na teren
UE (opisane tutaj). Dlaczego? Ponieważ wspólny
rynek i swobody przepływu dają znacznie większe zyski niż niskie pensje pracowników. Pozwalają też na budowanie pewnych konstruktów biznesowych w
rodzaju podwójnej kanapki irlandzkiej z wkładką holenderską, czy jakoś tak (to konkretne rozwiązanie uwalono, ale są inne). Inaczej mówiąc, jeżeli
jesteś w UE, to łatwiej prowadzić ci biznes. Wycieczka dalej na wschód nie ma sensu.
Tu mały pr0tip. Jeżeli chcecie pozwiedzać Amerykę Południową, to Air France lata do Gujany Francuskiej po kosztach lotów krajowych. Można dużo
zaoszczędzić.
Informatycy – zawód (nie)wybrany
Kolejna teza opiera się o założenie, że programiści nie są zawodem wybranym. W pełni zgadzam się z tym twierdzeniem, ale pozwolę sobie na małą kontrę co do listy innych „zawodów wybranych”, którą przedstawił Wojtek.
Górnicy
No nie. Pozycja, jaką mieli górnicy w czasach PRL-u, to taki trochę urban legend. Po pierwsze na górnictwo i hutnictwo jako branże „wiodące” postawił dopiero Edward Gierek. W dodatku zrobił to tylko i wyłącznie z przyczyn politycznych. Jako sekretarz wojewódzki ze Śląska wsparł swój twardy elektorat. Zresztą takie same kroki podjęto wobec innych branży w drugiej połowie lat 80-tych. Stąd właśnie jako dziecko kolejarzy miałem darmowe i nielimitowane bilety na pociągi. Po prostu nie mogąc dać ludziom pieniędzy, dano im pewne przywileje. Zresztą większość z nich odebrano, a sławetne 13-stki i 14-stki, to potoczne nazwy na premie roczne albo spieniężone świadczenia materialne, których istnienie w przemyśle wydobywczym ma bardzo dawne korzenie.
Bankowcy
Witki mi opadły jak to usłyszałem. Serio. Redukcja zatrudnienia w bankach jest po części związana z kryzysem. Największy wpływ na redukcje zatrudnienia w bankach miała automatyzacja. Taki mBank, który jest czwartym co do wielkości bankiem w Polsce ( pod względem wielkości aktywów), zatrudnia raptem 5 tysięcy osób. Mniejsze ING zatrudnia ponad 7 tysięcy (tamże), a większe BZ WBK ponad 11 tysięcy (tamże). Zresztą procesy automatyzacji mają to do siebie, że są w dużym stopniu wymuszane, ale jak już zaistnieją, to gwałtownie wypychają wcześniejsze formy. Nie dotykają też tylko bankowości. Przez ostatnie 200-250 lat trudnym do automatyzacji był proces szycia ubrań. Dlatego też szyjemy ubrania w krajach tanich. Jednak ostatnio coś drgnęło. Można to traktować jako ciekawostkę, ale z drugiej strony, jeżeli wypali, to kraje Azji Południowo-Wschodniej mają poważny problem.
Nauczyciele jęz. angielskiego
Trochę inaczej miała się sprawa z nauczycielami języka angielskiego. Na początku lat 90-tych po prostu ich nie było. Jednocześnie powstało ogromne zapotrzebowanie zarówno prywatne, jak i publiczne. Szkoły przechodziły z nauczania rosyjskiego na nauczanie angielskiego. Po 20 latach publiczna edukacja spowodowała, że nie ma aż takiego zapotrzebowania na nauczycieli angielskiego, bo po prostu uczymy się w szkole. Pozostał rynek korepetycji i prywatnych szkół językowych, który będzie zachowywać się tak samo, jak na przykład rynek korepetycji z matematyki.
Prawnicy
Prawnicy to zupełnie inna działka. Zacznijmy od wspomnianych „ustawionych” notariuszy. Po pierwsze w przypadku pewnych działań np. sprzedaży nieruchomości jest przymus notarialny. Po drugie taksa notarialna jest określona w rozporządzeniu. Po trzecie notariusze, tak samo, jak inne zawody prawnicze „dla ludu” (adwokaci, radcy, komornicy), mają zakaz reklamy oraz zakaz pracy poza kancelarią (z nielicznymi wyjątkami jak praca na uczelni, czy w jednostkach administracji publicznej). Jeżeli tak ograniczony rynek nałożymy otwarcie zawodu, które miało na celu:
Otwarcie dostępu do zawodów prawniczych wychodzi naprzeciw społecznym oczekiwaniom zwiększenia dostępności do pomocy prawnej oraz potrzebom prawników aspirujących do wykonywania tych zawodów.
Jednak zostało zaaplikowane w społeczeństwie, które nie ma w zwyczaju korzystać z pomocy prawnika, albo korzysta w ostateczności, narzekając na cenę i bardzo często przychodząc „po ptokach”. Więc nie należy się dziwić, że dziś prawnicy mają pod górkę.
Podsumowując, przyczyny załamań w różnych zawodach są znacznie bardziej skomplikowane, niż przedstawił to Wojtek. Tu bardzo ładnie wchodzi temat codzienności programowania i cyfryzacji społeczeństwa. Teoretycznie każdy z nas potrafi pisać i czytać. Praktycznie czytamy i piszemy, ale niewiele osób potrafi kaligrafować i recytować. W każdej powszechnej umiejętności jest pewien próg, którego zwykle nie osiągamy.
Murarz, domy muruje
I całkiem dobrze mu to idzie. Co więcej, w przeciwieństwie do tego, co Wojtek próbuje wmówić, potrafi robić nie tylko z cegieł. Technologia jest celem sama w sobie. Dzięki temu potrafiliśmy odejść od cegieł i zmusić wielki stalowy walec najpierw do pływania, a potem do latania. Właśnie na tym polega rozwój technologiczny. Potrafimy rozwiązać problem, ponieważ znamy się na konkretnej technologii i rozumiemy dlaczego, ona nie będzie działać w danym przypadku. Murarz nie będzie na siłę murował hali sportowej, a odeśle nas do kogoś, kto jest specjalistą od konstrukcji tego typu. Wojtek podszedł tu bardzo naiwnie do tematu. Kontrastuje to z jego wcześniejszymi słowami, o przeskakiwaniu pomiędzy technologiami. Takie zmiany robimy nie dlatego, że nam się nudzi, ale po to, by nie murować wszystkiego. Mówiąc inaczej, dostosowujemy narzędzia do oczekiwań.
Add to cart
Bardzo zabawnie może wyglądać w tym miejscu tabelka z cenami wynajmu zespołów. Tyle tylko, że została podana bez kontekstu. Co czyni ją zabawną w
dalszej części prezentacji, gdzie widzimy podwójną toaletę. PM po 5 USD/h nie dostanie z tego 3 USD/h. Pracując kilka lat w firmie o rosyjskich
korzeniach i rozmawiając z kolegami z Ukrainy o zarobkach, przekaz był jednolity. Na Ukrainie zarabiali więcej niż w Polsce (mówimy o IT, a nie innych
sektorach). W dodatku płacone mieli w twardej walucie (przede wszystkim dolary), a nie w hrywnach. Dlaczego zatem przenieśli się do nas? Ponieważ po
pierwsze Polska jest w UE i wielu kolegów po odpracowaniu lojalki przeniosło się dalej na zachód (bezterminowa wiza pracownicza), a po drugie „u was
żyje się normalniej”. Co oznacza normalniej? Chociażby to, że w zimie jest prąd i woda, a nie awaria.
Wróćmy jednak na chwilę do tabelki i sięgnijmy po dane. Średnie zarobki senior java deva na Ukrainie to niecałe 41 tys. USD (
za payscale). W Polsce to niecałe 38 tys.
USD (tamże). Zatem wniosek, który wyciągnął Wojtek o tych trzech dolarach,
jest błędny.
Brak kontekstu, który zna autor tabelki, prowadzi nas do błędnych wniosków. Oczywiście możemy spróbować wydedukować pewne elementy tego kontekstu i
tym
samym spróbować zrozumieć dlaczego oferta wygląda tak, a nie inaczej:
- Firma wchodzi na rynek unijny i chce złapać pierwszych klientów.
- Ktoś przeprowadził badanie i wie, do kogo wysyła ofertę. Chce mieć Spartez w portfolio.
Druga opcja jest trochę naiwna, ale prawdopodobna. Czasami bardzo nam zależy na konkretnym kliencie, bo wartość niematerialna, a tym samym wpływ na
wartość późniejszych biznesów będzie większy niż bezpośrednia strata. Takie myślenie nie jest niczym nowym i choć w Polsce przybrało w pewnym momencie
karykaturalną formę „będzie miał pan do portfolio”, to robienie po kosztach dla VIP-ów nie jest niczym nowym.
Znacznie ciekawsza jest tu pierwsza opcja. Jeżeli firma chce wejść na jakiś rynek, zamknięty i regulowany, to musi znaleźć pierwszego klienta. Nie
jest to coś niezwykłego. Pierwszy, drugi udany kontrakt na danym rynku daje większe możliwości negocjacyjne z innymi klientami. Nie muszą oni
dokładnie sprawdzać firmy, bo sprawdzenie takie zrobił już ktoś inny i było ono pomyślne. Pamiętacie
firmę Covec?
Dokładnie ten sam mechanizm.
By dopełnić obrazu zarobków na wschodzie, udajmy się do Indii. Średnie zarobki dla senior java deva w Indiach to około 12 tys. USD (j.w.). Dlaczego zatem nie zatrudniamy w Indiach na jeszcze większą skalę? Podpowiem, chodzi nie tylko o jakość, bo i drodzy programiści na przykład z Niemiec, potrafią walnąć ciekawe babole, a tani nie są.
Technologia kontra produkt
Skupienie się na produkcie, a dokładnie na wartości dla klienta, jest kolejną tezą prezentacji.
Technologia w tym wszystkim staje się rzeczą, tak samo, jak umiejętność programowania, czymś po prostu domyślnym, którą się bierze by default.
Jest to ciekawe stwierdzenie, biorąc pod uwagę poprzednie wywody o niskiej jakość tanich programistów. Bo, czy możemy sobie pozwolić na zignorowanie technologii i całkowite skupienie się na produkcie? Czy bycie dumnym, że coś potrafimy zrobić, jest czymś złym? Oczywiście nie. Nawet jeżeli nasza praca jest odtwórcza i powtarzalna, to nadal nasze umiejętności są bardzo ważne. Wojtek mówi, że niewiele jest firm w IT, które robią coś rzeczywiście innowacyjnego w skali świata. Pełna zgoda. Takich firm jest niewiele. Jednak tak samo niewiele jest firm, które tworzą innowacyjne rozwiązania w budownictwie. Tu też 99% pracy to lanie betonu i układanie cegieł. Jeżeli murarz albo zbrojarz-betoniarz (boska nazwa stanowiska pracy tak BTW) będzie partaczył, to nawet przy najlepszym fokusie na produkt, nie dowieziemy. Przy czym nadal istotą jest rozwiązanie, które działa dla klienta. Inaczej mówiąc, technologia nie jest czymś, co możemy sobie zapudełkować, bo realnie wpływa na koszty biznesu i jego późniejsze losy. Słaby programista wyprodukuje słaby kod, który będzie budować słaby produkt. Tak samo, jak słaby murarz wybuduje krzywą ścianę.
Uwaga, nie oznacza to, że dobry programista zawsze stworzy dobry kod. Dobry programista ma większą szansę na stworzenie lepszego kodu. Na tej samej zasadzie świetny kierowca może mieć zły dzień i zamiast elegancko zaparkować, po prostu zwali gruchę do wykopu.
Why, how, what
Kolejna teza jest silnie powiązana z koncepcją „Golden Circle” Simona Sineka. Tyle tylko, że Wojtek chyba trochę ominął dość istotny szczegół. Otóż
aplikujemy to do dwóch różnych światów. Cel firmy produkującej oprogramowanie, czyli WHY, jest inny niż cel firmy, która to oprogramowanie zamawia.
Niezależnie czy zamawia to bank, czy hodowca bezmózgich kurczaków. To o czym wspomina, czyli kto będzie używał, jak będzie używał, jest elementem
wspólnym tych dwóch światów. Jednak informacje te służą nam w zupełnie innym celu. Bank powie, że będzie to grupa około 100 traderów klikających jak
szaleni. Dla osoby, która ten soft będzie robić, to jest informacja, a nie to, że będą oni robili nielegalne operacje finansowe. Nasza definicja WHY
jest inna niż definicja WHY hodowcy kurczaków.
Jednak poruszone są tu inna ważne kwestie. Pierwsza z nich to skrytość i brak zaufania. Prowadzę obecnie projekt, który da naszemu klientowi bardzo
dużą przewagę nad konkurencją. Klient pochodzi z sektora IT, ale z zupełnie innego segmentu. Teoretycznie wiedząc, co chce osiągnąć, mógłbym na
bezczelnego ukraść mu ideę i samodzielnie ją wdrożyć. Tyle tylko, że jest to bez sensu, bo nie znam się na rynku, na którym nasz klient jest obecny. Z
drugiej strony klient mógłby nam zlecić przygotowanie produktu, a potem wypiąć się na nas, bo teoretycznie ma możliwości, by samodzielnie stworzyć
oprogramowanie. W praktyce jednak nie zna się na naszej działce i nie wie o wszystkich potencjalnych problemach. Obydwaj mamy tego świadomość i
dlatego współpracujemy. Nasze motywacje są zupełnie różne, ale dzięki otwartości możemy razem coś osiągnąć. Niestety nie zawsze istnieje zaufanie.
Druga istotna kwestia, to wiedza specjalistyczna. Czy muszę poznać tajniki hodowli kurczaka, by zaprogramować rozrzutnik karmy? Trochę tak, chociażby
po to, by dostosować się do rodzaju karmy. Jednak głęboka wiedza specjalistyczna powinna być domeną klienta, który potrafi robić na tym biznes. Moja
wiedza specjalistyczna, jako programisty, jest związana z komputerami. Tym właśnie jest element HOW, czyli umiejętności, które pozwalają na wybranie
narzędzi używanych w WHAT. Hodowca kurczaka będzie wiedział, jak określić parametry karmy, bo ma taką wiedzę, a ja będę wiedział, jaki serwer
potrzebny jest do kontroli stu rozrzutników. Kwestia wybranej technologi implementacji serwera jest już szczegółem tak samo, jak sposób machania
łopatą, by się nie męczyć przy rozrzucaniu karmy.
Product engineering
W ten sposób płynnie przechodzimy do product engineeringu, czyli umiejętności dostarczania produktu, który trafia w potrzeby rynku. Jest to oczywiście
kluczowa umiejętność. Tyle tylko, że Wojtek trochę miesza różne odpowiedzialności. Znowuż dział programowania odpowiada za techniczną część produktu,
dział zajmujący się UX za odpowiedni wygląd i funkcjonalność, a dział sprzedaży za taki dobór funkcjonalności, by klienci byli zadowoleni. Tego nie
zrobi jeden pojedynczy człowiek i nie ma co czarować, że programiści, którzy całe życie grzebali w krzemie, nagle staną się specjalistami od
psychologii.
To o czym jest product engineering, to umiejętność łączenia pracy różnych specjalistów w ramach procesu produkcji. Czy łączymy specjalistów z różnych
dziedzin życia, by otrzymać dobrze działającą firmę produkującą oprogramowanie, czy też produkującą bezmózgie kurczaki oznacza, że rozumiemy NASZ
biznes. Wymaganie by programista nagle stał się specjalistą od sprzedaży, mija się z celem.
Zresztą Wojtek, mówiąc o PE, posiłkuje się slajdem, na którym wymienione są różne cechy związane z tym pojęciem. Rzecz w tym, że jedna osoba nie może
być odpowiedzialna za wszystkie te obszary. Może mieć pojęcie o strategiach cenowych, o analizie danych, o UX-ie, ale nadal jest, to wiedza
powierzchowna, bo tak naprawdę wiedzę ekspercką ma w innej dziedzinie. I to nie jest złe. To jest bardzo dobre, bo wolę mieć zespół ekspertów, którzy
mają szeroką wiedzę ogólną (niekoniecznie bardzo głęboką), niż zespół złożony z ludzi, którzy wiedzą trochę o wszystkim, ale napotykając poważny
problem, nie są w stanie prawidłowo go opisać i zadać pytania. Jest jeszcze trzecia, moim zdaniem najgorsza grupa. Zespół ekspertów, którzy dziobią
tylko własną działkę i nie wykazują zainteresowania resztą. Zresztą zaczął się sezon skoków narciarskich, a przecież każdy z nas jest ekspertem w tej
dziedzinie.
Buy vs Build
Kolejna kwestia, która wynika bezpośrednio z PE, to wybory, których dokonujemy. Zastanówmy się przez chwilę, jakie jest WHY każdej firmy. Odpowiedź brzmi zarabiać pieniądze. Praktycznie poza kilkoma wyjątkami każda firma jest nastawiona na zarabianie pieniędzy. Ile? Nie koniecznie jak najwięcej, ale wystarczająco dużo by zaspokoić udziałowców.
Jeżeli mamy firmę, która produkuje oprogramowanie, a do tego sprowadzają się firmy outsourcingowe, to nie powiem klientowi „słuchaj, my ci sprzedamy produkt naszej konkurencji”. To jest pozbawione sensu. Jeżeli chciałbym sprzedawać gotowe rozwiązania, to zostałbym resellerem. Jest jeszcze coś, co umyka wielu osobom, które nie pracowały w outsourcingu IT. Instytucje, które „kupują ciała”, to nie są firmy, które nie potrafią albo nie chcą kupować gotowych produktów. Bank kupuje JIRE nie dlatego, że jest taka wspaniała i nie mógłby napisać własnego, podobnego rozwiązania. Kupuje, bo jest to produkt pudełkowy, dostarczany jako archiwum tar.gz, ale to nowa forma pudełka. Kupuje, ponieważ nie jest to produkt związany z głównym biznesem banku. Tak samo kupuje się szyny rozliczeniowe, czyli aplikacje do obsługi komunikacji z systemami rozliczeniowymi, bo to nie jest coś nietypowego. Bank kupuje ciała i obarcza je zakazami konkurencji, ponieważ potrzebuje produkować bardzo specyficzny soft lub utrzymywać własną infrastrukturę. Coś, co jest charakterystyczne tylko dla danego banku i co buduje jego przewagę konkurencyjną.
To samo dotyczy traktowania kodu jako własnego dziecka. Z Jarka Pałki (który kogoś cytował, ale nie pamiętam kogo):
Dobra architektura to architektura, której nie szkoda wyrzucić.
Podobnie ma się rzecz z kodem. Dobrzy programiści nie boją się wyrzucić własnego kodu, bo to tylko forma zapisu wiedzy. Wiedzy tak łatwo z głowy nie wyrzucimy. I znowuż Wojtek mówi – dostarczmy, byle co, byle szybko, a potem będziemy się martwić i poprawiać. Nie chciałbym się leczyć w sprzęcie programowanym w takim startupowym stylu. Zresztą nie musi być to sprzęt medyczny czy krytyczna aplikacja bankowa. Facebook czy Apple mogą wypuścić gówniane rozwiązanie. Nie tylko ich stać, ale przede wszystkim mają na tyle mocną pozycję, że potencjalny bojkot konsumencki mogą zignorować. Mniejsze firmy nie mają takiego luksusu. Sprzedaż produktu w fazie „wczesna beta” wiąże się z bardzo dużym ryzykiem. W dodatku ryzyko to jest nieproporcjonalne do potencjalnych zysków.
Co ciekawe w kolejnych argumentach Wojtek zaprzecza sobie. Nagle okazuje się, że rozwiązania „too fast” nie są najlepsze, bo zazwyczaj adresują problem w zły sposób. Nagle potrzeba nam komunikacji z biznesem, bo sami tak szybko nie ogarniemy domeny. No nie trzyma się to kupy. Albo znamy WHY klienta, albo rozmawiamy z klientem o rozwiązaniach bez głębokiego wnikania w zasady działania specyficznego biznesu. Albo szybko dowozimy produkt, ryzykując złe adresowanie, albo robimy porządną analizę i solidne rozwiązanie, co trwa. Tu przechodzimy do kolejnej kwestii.
Wychodzenie ze strefy komfortu
No nie, nigdy w niej nie byliśmy. Wszystkie rzeczy, o których mowa w prezentacji, zamykają się w świętej trójcy szybko-dobrze-tanio. I dotyczy to
każdego rodzaju inżynierii. Kolejny cytat w prezentacji pochodzi z Mario Andrettiego i moim zdaniem jest on na miejscu. Co ma on do strefy komfortu?
Po 18 latach turlania się po tatami wiem, co mogę zrobić, a czego nie. Andretti nigdy nie opuścił swojej strefy komfortu. Nie musiał, bo potrafił
dostosować prędkość do panujących warunków. Jako dobry programista wiem, kiedy mogę olać TDD, a kiedy mogę je przytulić. Ta umiejętność cechuje
ekspertów. Znają swoje granice i wiedzą, kiedy mogą je bezpiecznie przekraczać. Wyjście ze strefy komfortu jest zgrabnym pojęciem z zakresu sprzedaży
głupcom.
Wisienką na tym torcie jest stwierdzenie, że stare firmy są wygryzane przez młode. Pamiętacie
procesory CyrixW? Nie? Byli najlepsi i
najszybsi, ale jakoś nie wygryźli starych i powolnych wyjadaczy jak Intel (rok zał. 1968) czy AMD (rok zał. 1969). Dlaczego? Ponieważ jeżeli firma
jest wystarczająco duża, to w najgorszym przypadku stanie się nudna. Jak IBM czy Microsoft. Ubrana w korpo-procedury armia ludzi. Sukces, o którym
wspomina Wojtek, nie jest wynikiem przewagi nad wielkimi graczami, a wejścia w niszę rynkową, która dla dużych nie jest istotna. Facebook wygrał, bo
Google odpuścił usługi społecznościowe. Zanim Google się połapał co i jak było pozamiatane.
Czy my w Polsce
W tym miejscu jest już źle. Bardzo źle, bo o ile wcześniejsze dywagacje Wojtka dotyczące branżuni, to nasza wewnątrz plemienna filozofia, to mówienie o mindsecie wymaga, znowuż, solidnych podstaw w źródłach. Pozwolę sobie rozprawić się po kolei.
Lepsze firmy, bogatsi inwestorzy, większy rynek
No sorry, ale tak to działa. W Polsce inicjatywy typu Booksy chwytają słabiej, bo też jest na nie mniejsze zapotrzebowanie. Jeżeli ktoś dobrze zarabia, jak na nasze warunki, to nie zatrudnia sprzątaczki, by raz w tygodniu ogarnęła mieszkanie, bo go nie stać. Jeździmy starymi samochodami, bo nas nie stać. To samo tyczy się wszystkich innych zakupów. Uważnie oglądamy każdą złotówkę, bo jako społeczeństwo jesteśmy biedni i oszczędzamy, gdzie się da.
Bogaci rodzice, większa stabilność
Bogatsi rodzice mogą zapewnić dzieciom lepsze wykształcenie. Nawet jeżeli bogactwo oznacza możliwość wysłania dziecka na „obóz z niemieckim” (w
okolice Dachau – Mysza na taki pojechała kiedyś dawno temu), to jest to gigantyczna przewaga nad dzieciakami z rodzin, których nie stać na takie
„luksusy”. Co zatem z całymi społeczeństwami, które dzięki swojej otwartości mogły się rozwijać?
Jeżeli stracę pracę, to czy pewność wysokiego zasiłku dla bezrobotnych, powiedzmy 90% ostatniej pensji przez 6 miesięcy, nie motywuje mnie do szukania
pracy w zawodzie, a nie jakiejkolwiek pracy, nawet znacznie poniżej kwalifikacji i w efekcie opuszczenia rynku pracy? Czy nie oznacza, to lepszej
alokacji talentów obywateli? Takie mechanizmy zbudowały Europę Zachodnią. Ich brak odbija się w Polsce, bo nie dość, że jesteśmy biednym
społeczeństwem, to jeszcze dodatkowo marnujemy zasoby. Takie marnowanie opisał Kamil Fejfer
w Zawodzie. Nieskładnie, ale zawsze. O tym pisał, znacznie
lepiej, Filip Springer w „13 Pięter”. O tym też pisze Chang Ha-Joog w „23 rzeczach, których nie mówią ci o kapitalizmie”. Bez mocnych fundamentów
społecznych nie wybudujemy nowoczesnej gospodarki.
Klasyczne, konserwatywne biznesy
Jesteśmy krajem na dorobku. Krajem wysoko rozwiniętym, ale nadal stosunkowo biednym. Wróćmy na chwilę do statystyk związanych z zarobkami, a pośrednio z możliwościami zakupowymi obywateli. Jak już wiemy średnie zarobki programisty Java w Polsce to niecałe 38 tys. USD. Jeżeli przeliczymy to na euro, to otrzymamy około 32 tys. EUR (po kursie z początku grudnia 2017). Teraz porównajmy to ze średnim wynagrodzeniem w UE. Nie podam tu kwoty, by nie psuć niespodzianki (ale jest w źródle strony). Powiem to dosadnie. Jeżeli kurwa myślisz, że masz szmal jako java dev, to kurwa się grubo mylisz. Przyczynę już znamy, ale jakie jest rozwiązanie? Przeczytajcie wywiad z Pawłem Dobrowolskim.
I wtedy wchodzi Elon Musk, cały na biało
Prezentacja dotarła do miejsca, gdzie pojawił się bohater. Elon Musk, który wyszedł ze strefy komfortu, zaryzykował i stworzył PayPala. Firmuje swoim nazwiskiem Teslę, bo nie jest większościowym udziałowcem, a w SpaceX ma ponad 50% udziałów, ale nie ma wyłącznego prawa głosu (trzeba mieć około 80%). Rzecz w tym, że jemu się udało. Nie udało się AOL, ani Yahoo, ani też wielu innym firmom. W tym miejscu prezentacji widzimy klasyczny błąd przeżywalności W. Zakładam, że to nie jest celowe działanie, ale mówienie, że kilka osób nakręca sukcesy kolejnych firm i jeżeli będziemy tak jak one, to wygramy, jest nieprawidłowe. Toż to klasyczny cherry picking. Widzimy tylko zwycięzców. Ile dużych firm upadło. Co więcej ten błąd może doprowadzić do wniosku, że kopiowanie rozwiązań jest drogą do sukcesu. Nie jest. Co prawda przewija się motyw bankructwa Muska, ale znowuż odsyłam do „23 rzeczy…”, gdzie opisany jest mechanizm powstania czegoś takiego jak spółka Ltd. Elonowi Muskowi nigdy nie groziło bankructwo. Dzięki zabezpieczeniu de iure mógł zwinąć SpaceX, ale nadal miałby bardzo dużo pieniędzy.
Podsumowanie wg. Wojtka
Na koniec Wojtek odwołuje się do piramidy związanej z zyskami. Problem nie jest nowy i na zachodzie jest coraz częściej podnoszony. Nierówności płacowe i związane z ryzykiem są badane i wskazywane jako przyczyna wielu problemów społecznych. Chociażby kryzys z 2008 roku. Najbardziej poszkodowani zostali zwykli ludzie. Bankierzy nie ucierpieli. Co więcej, nadal radośnie kombinują, chociażby w Legnickiej SSE na pl. Dominikańskim we Wrocławiu.
Kryzys
Będzie. W dodatku silnie dotknie branżunię. Obecnie na rynku kumulują się problemy, które znamy już z dawnych czasów. Kryzys finansowy, w połączeniu z kryzysem zatrudnienia. Zarówno rewolucja przedindustrialna, która wprowadziła na rynek manufaktury, jak i rewolucja przemysłowa były związane z brakiem rąk do pracy. Pierwsza w wyniku epidemii, które dotknęły kilka pokoleń, a druga w wyniku wojen, które trwały przez ponad 200 lat. W obu przypadkach nastąpiła optymalizacja procesów produkcyjnych i automatyzacja pracy. To samo czeka rynek IT. Brak rąk do pracy oznacza, że będzie trzeba automatyzować.
Jesteś devem, umrzesz devem
Rozwiązania proponowane przez Wojtka nadają się niestety na buniowy profil Zausz Firmę. Niemiecki system
edukacji kształci mechaników samochodowych mniej więcej od 13 roku życia. Na zawodach iaido, w finale rzadko widać osoby młodsze niż 60 lat. Skakanie
ze specjalizacji do specjalizacji nie jest wbrew pozorom drogą do sukcesu. Można rozważyć taki model, ale trzeba pamiętać o ryzyku i o tym, że
niewielu wygrywa. W dodatku należy założyć, że nie wiemy wszystkiego o zwycięzcach. Koniec końców Musk swój kapitał społeczny budował jako biały w
podzielonym rasowo RPA. Mówiąc prościej, jego sukces jest, pośrednio, wynikiem pracy niewolników.
Na koniec wraca jeszcze praca prawników jako instytucji dostarczających holistycznych rozwiązań dla klientów. Mam takiego księgowego. Czasami coś
ciekawego podrzuci. Rzecz w tym, że o ile mój księgowy działa jak tablica ogłoszeń, to prawnicy nie zawsze działają w zgodzie z prawem. Najlepszym
przykładem tego typu prawników magików są specjaliści od odzyskiwania kamienic. Niestety.
Podsumowanie
Uodporniłem się na prawdy objawione. W prezentacji zabrakło weryfikacji danych. W ten sposób powstał potworek, który ma w sobie trochę prawdy, trochę magii, trochę zachwycania się nad zajebistością branżuni. IT nie jest branżą wybraną, ale niestety w ostatnich latach wielu ludziom na oczy spadły klapki. Wiara w to, że zarabiając przysłowiowe 15k, jesteśmy narodem wybranym, spowodowała, że nie dostrzegamy rzeczywistości. Specyfika naszej pracy pozwala na więcej, ale nie żyjemy w próżni. Chcemy wierzyć, że prowadzimy ludzi w epokę post industrialna, ale to słaby mit. Zakończę cytatem z Chang Ha-Jooga:
Podsumowując, nawet bogate kraje nie stały się jednoznacznie postindustrialne. Choć większość ich mieszkańców nie pracuje już w fabrykach, to – licząc w kategoriach cen względnych – znaczenie sektora wytwórczego w ich systemach produkcji nie spadło znacząco. Ale nawet jeśli deindustrializacja nie jest z konieczności symptomem upadku przemysłu (choć często bywa), to należy pamiętać o tym, że ma ona negatywne skutki dla wzrostu produktywności w długim okresie i dla bilansu płatniczego. Mit, że żyjemy teraz w erze postindustrialnej sprawił, że wiele rządów zlekceważyło negatywne konsekwencje deindustrializacji.
I pamiętajcie, że pracujecie w usługach, które, choć ciężko zautomatyzować, to jak już to nastąpi…
Posłowie
Ten tekst powstawał przez około 5 miesięcy. To dużo czasu. Jednak całość nadal odzwierciedla moje poglądy co do prezentacji. Wojtka Seligę szanuję jako specjalistę, ale po prostu nie zgadzam się z jego poglądami.