Pamiętacie AOL? A może pamiętacie Yahoo!? A wiecie, że te marki nadal żyją i mają się całkiem nieźle? Przy czym w przypadku tego ostatniego serwisu ciężko mówić „całkiem nieźle”, jak z wyceny na 44mld USD w 2008r spadli do 4,8mld USD w 2016 (ostatnia kwota transakcji przejęcia). No ale żyją. Co prawda mają jakieś oprotestowane weksle, ale żyją…

Dla niekumatych i półanalfabetów:

Ten aktor to Włodzimierz Boruński, prywatnie brat stryjeczny Juliana Tuwima, a postać to Dawid Halpern bohater „Ziemi Obiecanej” Stefana Żeromskiego.

I zapewne taki los czeka Twittera pod zarządem piżmaka. Nie będzie to spektakularne bankructwo z dnia na dzień. To tak nie działa w tej branży. Część użytkowników odejdzie, część „odejdzie”. Zmniejszy się napływ nowych. Pojawi się coraz więcej spambotów. Aż któregoś dnia obudzisz się drogi czytelniku i zauważysz, że nie słuchasz, o czym ptaszki ćwierkają. Nie słuchałeś też wczoraj ani przedwczoraj. Po prostu odfiltrowałeś ten kanał. Tak jak w ostatnich latach zrobiłeś z Facebookiem. Marka nadal będzie istnieć. Może nawet będzie się rozwijać, jak popatrzymy na nowe funkcjonalności. Jednak jako całość będzie to tylko machanie rękoma.

Czyli co?

Po pierwsze trzeba spojrzeć na problem sieci społecznościowych „na zimno”. Musk kupił Twittera, bo musiał. Zapowiedział, że kupi. Podpisał umowę przedwstępną. Potem trochę giełda się posypała i nagle ten biznes stał się znacznie bardziej ryzykowny. Przy okazji sami pracownicy twittera nie byli zbyt zachwyceni. W efekcie Musk wycofał się z zakupu, ale ktoś wyciągnął umowę i powiedział, że skoro powiedziałeś, że kupisz, to kupuj. I kupić musiał. I to jest najmniejszy z jego problemów.

Znacznie większym problemem jest źródło finansowania. Okazuje się, że te 44mld, które wyłożył, nie były jego. Zwyczajnie pożyczył hajs, by kupić akcje. Zapewne zabezpieczeniem są akcje innych jego firm. Zatem jest w dupie. Wiadomo, że inwestycja nie wypali. Nie z jego twarzą. Musi zatem kombinować.

Majątek mam

Patrząc na listę najbogatszych ludzi świata magazynu Forbes można odnieść wrażenie, że jeżeli nawet Twitter powtórzy „sukces” Yahoo i straci ponad 90% wartości, to nadal piżmak będzie najbogatszym na świecie. Łysy z bazzers Amazona jest 48mld USD w tyle. Zabawne…

Tyle tylko, że majątek to jedno, a zmiana jego wartości to coś innego. W 2020r piżmaka w top 10 nie było. Był za to Cukier, rodzinka Adamsów Waltonów (ci od Walmartu), czy Ortega od Zary. Ich biznesy w dwa lata nie urosły aż tak bardzo. Choć nadal przykładowo Ortega „urósł” o 15mld.

Zatem wiele biznesów ma dość dynamicznie zmieniającą się wartość, a co za tym idzie, dynamicznie zmienia się majątek ich właścicieli. Efektywnie Musk nie ma tych pieniędzy w gotówce. W dodatku nie ma ich w żadnej łatwej do upłynnienia formie. Te 44mld w razie wtopy oznaczają nie tylko stratę „gotówki”, ale też konieczność wyzbycia się zabezpieczenia, które „robi” majątek. To już jest znacznie bardziej niebezpieczne. Do tego należy doliczyć wpływ samego nazwiska na wycenę i nagle z problemu „to sprzedam 2% akcji firmy X”, robi się problem „muszę sprzedać wszystko co mam w X i do tego jeszcze połowę Y i Z”.

BTW, piżmak od 2020 „urósł” o około 190mld USD. Mniej więcej siedmiokrotnie. Zabawne…

Milionerem być

Ja nim jestem. Ty, jeżeli masz dom lub mieszkanie w dobrej lokalizacji, zapewne też. Wszystko rozbija się o sposób liczenia. Osobiście jestem zwolennikiem liczenia „dochodowego”, a nie „majątkowego”. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku o twoim być, albo nie być milionerem decydują roczne dochody. W drugim decyduje majątek. Obie metody mają wady i zalety. Forbes przyjął metodę majątkową, która jest podatna na różne zawirowania na rynkach. Jednak lepiej oddaje wartość w przypadku inwestorów. Dobrze widać dynamikę zmian i dalej kto „wygrywa”, a kto „przegrywa”.

Jednak dla nas maluczkich metoda dochodowa jest znacznie lepsza, ponieważ dużo lepiej pasuje do skali „problemu”. I co ważniejsze lepiej oddaje nasze źródła majątku (praca, a nie inwestycje).

No kupił…

… i wyjebał zarząd. I to jest dobre, bo jak przejmujecie władzę nad firmą, to chcecie ją powierzyć własnym, zaufanym ludziom. Zatem wymiana zarządu, to nie jest nic niezwykłego. Ha-Joon Chang w „23 Rzeczach… ” pisał o tym tak:

Niestety przejęcie nie okazało się wielkim sukcesem i w 2007 roku Daimler-Benz pozbył się Chryslera, sprzedając go Cerberusowi, amerykańskiemu funduszowi inwestycyjnemu. Cerberus – firma amerykańska – powołał zarząd Chryslera składający się z Amerykanów (z niewielkim udziałem przedstawicieli Daimlera, który wciąż dzierżył 19,9 procent akcji).

Ostatecznie Cerberusowi nie udało się odmienić losów firmy i Chrysler w 2009 roku zbankrutował. Został zrestrukturyzowany dzięki finansowej pomocy rządu federalnego i dużej inwestycji Fiata, włoskiego producenta samochodów. Kiedy Fiat stał się głównym udziałowcem, uczynił Sergia Marchionne – dyrektora generalnego Fiata – również nowym dyrektorem Chryslera i powołał innego menadżera Fiata do dziewięcioosobowej rady zarządzającej Chryslerem. Ponieważ Fiat posiada w tej chwili tylko 20 procent udziałów w Chryslerze – ale może zwiększyć ten odsetek do 35, a w końcu do 51 procent, to bardzo prawdopodobne jest, że z czasem liczba Włochów zasiadających w zarządzie będzie rosła wraz z wielkością udziałów.

Mechanizm jest prosty – jako właściciel chcesz mieć swoich ludzi w zarządzie. Przy okazji okazuje się, że dobierasz ich według klucza pochodzenia. Ale to już szczegół.

Znacznie poważniejszym problemem jest to, że zwolnił około 4 tysięcy ludzi z załogi „technicznej”. Takie działania prędzej czy później odbiją się na jakości. I nie mówię tu tylko o jakości technicznej, ale też o treści. Twitter jest dość liberalny. Jest na nim miejsce dla konserwatywnych kaznodziejów głoszących nadejście apokalipsy, jak i gwiazd porno, które wrzucają zapowiedzi swoich najnowszych produkcji. Sławetna „lewacka” moderacja tępi tylko skrajności. Nie wrzucisz głupot z MAGA, czy zoofilii. Choć w sumie to jedno i to samo hyhyhy… Cała reszta lata w miarę swobodnie. Choć moją ulubioną Czeszkę regularnie banują.

Zatem czytelniku młody, jak ci starzy zablokowali strony z niemieckim kinem moralnego niepokoju, to na twitterze znajdziesz odpowiedni content i będziesz kontent.

Ale nie o porno… poza treściami jest jeszcze jakość techniczna i tutaj też dzieją się dziwne rzeczy.

Drukować

Dawno, dawno temu kod się drukowało i debugowanie prowadziło się na papierze. Umożliwiało to śledzenie stanu programu i wyłapanie potencjalnych błędów. Stosunkowo proste, jak masz góra 30 rejestrów i kilka godzin wolnego czasu. Takie podejście było szybsze niż zmiana, rekompilacja i ponowne uruchomienie programu. Często też, było jedynym możliwym podejściem, bo firma miała jeden komputer, więc nie miałeś środowiska testowego.

A tu nagle w 2022r. trzeba drukować kod, który się napisało. Trochę nietypowo. O ile zaprzęgnięcie inżynierów Tesli do kodu Twittera jest sensowne i nosi znamiona niezależnego audytu, to inne posunięcia raczej wyglądają na machanie kutasem w myśl zasady „ja wam teraz pokażę”.

Alternatywa?

Na chwilę obecną w mojej bańce najpopularniejszy jest Mastodon. Rozproszona sieć społecznościowa, która nie jest i nie będzie zależna od widzimisię jakiegoś narwańca. Rzecz w tym, że słonik nie jest dla każdego. Ma dużo wyższy próg wejścia, bo wymaga znacznie więcej pracy nawet przy prostych czynnościach. Przynajmniej na początku.

Rozproszenie nie wpływa też pozytywnie na dzielenie się treścią. Na Twitterze miałem kilka ciekawych strzałów, które były zupełnie przypadkowe. Na Mastodonie niestety może być to znacznie trudniejsze. Wiele serwerów, z których każdy ma własną „specjalizację”, przypomina mi czasy forów. Jak nie wiesz gdzie szukać, to nie znajdziesz. Będą powstawały „bańki”.

Co z tego wyniknie, czas pokaże…