Jedziemy na urlop więc lżejszy temat. Od mniej więcej półtora, może dwóch jestem szczęśliwym posiadaczem światłowodu od lokalnego dostawcy internetu. Od mniej więcej połowy zeszłego roku pojawił się dziwny problem. Połączenie było zrywane, interfejs zachowywał się tak jakby ktoś wypiął kabel. Istotne jest w tej opowieści, że poprzednio też byłem podpięty po kablu do routera. Pierwsza myśl – zjebany kabel. Nie fajnie, bo oznacza to kucie ścian, ale przyszło lat zeszłego roku, remont i jakoś sprawa się uspokoiła. Aż do dzisiaj.

Jak zwykle bywa w takich przypadkach, właśnie dziś potrzebowałem internetu bardziej niż zwykle. I to tak na serio bardziej niż zwykle. A tu dupa. Internetu brak. Wykorzystałem więc największy skarb każdej osoby 30+, czyli worek z kablami i podpiąłem się do starego routera. Co prawda pracować się na tym nie da, bo albo budujesz i ściągasz pół internetu NPMem, albo uczestniczysz w daily, no ale tym razem potrzebowałem tylko wideo. Jakoś poszło i po zakończeniu spotkań mogłem przystąpić do rozwiązywania problemu sieci. Szczególnie że problem powrócił.

Tutaj muszę zaznaczyć, że jeszcze przez najbliższe dni muszę łykać antybiotyki, bo w środku lata złapałem zapalenie płuc, no ale… Flesh is weak.

Pierwszy test – co nie działa.

Jak masz problem z połączeniem z siecią, to zanim zaczniesz kląć, weź inne urządzenie i sprawdź, czy twój punkt dostępowy działa. Ja sprawdzam to w najprostszy możliwy sposób. Stary tablet z DroidCamem robi u mnie za kamerę internetową i żeby działać musi być w tej samej sieci co blaszak. Szybki test speedtestem i już wiem, że router działa. Kontrolnie zmieniłem sieć na zapasową i ponowiłem test. Też działa. Czyli nie jest to wina dostawców.

Kolejnym krokiem było udanie się na strych, by odszukać zestaw do pracy z kablami. Mam w nim m.in. tester. Testerem sprawdziłem kabel ściana↔komputer oraz router↔ściana↔komputer. Wyglądało OK, ale szybka inspekcja wtyczki RJ45 (w zasadzie to 8P8C, ale nie istotne) wykazała, że ktoś ją chujowo zarobił… no ciekawe kto…

Pierwsza poprawka – wtyczka.

Wymieniłem, poprawiłem, spieprzyłem. Krosowanie kabelków, wymaga pewnej sprawności manualnej (tą mam), ale też „cwaniactwa” wynikającego z doświadczenia. Po ogarnięciu kabelka szybki test i DUPA… musiałem jeszcze raz zrobić wtyczkę. Bywa, zdarza się. Szybki test testerem i… coś dziwnego…

Tester kabli, w dużym uproszczeniu, działa w ten sposób, że przepuszcza prąd przez każdą z ośmiu żył po kolei. Potrafi też „wykryć”, czy kabel jest krosowany i czy krosowanie jest w wersji A, czy w wersji B. Nadajnik wysyła sygnał po kolei do każdej żyły (1-8). Na odbiorniku powinniśmy widzieć kolejne żyły w takiej samej kolejności, jak zostały nadane. Jeżeli coś jest uszkodzone, to żyła nie zostanie podświetlona. Jeżeli coś jest źle zmontowane, to mamy deskę rozdzielczą BMW e36. Dużo nieskoordynowanych światełek. I taka właśnie feeria świateł powitała mnie na dole. Kurwa… Nie dobrze.

Drugi test – co źle zrobiłem.

Wziąłem długi kabel i pociągnąłem go od gniazda na strych, żeby nie latać jak głupi. I to był błąd. Kabel okazał się „krosowany”, ale w specyficzny sposób… a mianowicie A-A (majfriendy to jednak potrafią). Szybka wymiana na kabel niekrosowany i sukces. Połowiczny, bo widzę, że kable mają ciągłość, ale są dość „niestabilne” elektrycznie. Diody na testerzy mrugają, tak jakby było gdzieś zakłócenie.

Zebrałem wiec moją dupę na dół do gabinetu, wpełzłem pod biurko i wyjąłem gniazdo ze ściany. KURWA… Tym razem to nie ja zarabiałem końcówkę, więc wkurw był tym większy. Moja rada – samodzielnie sprawdźcie wszystkie gniazda w domu. W razie czego poprawcie co „specjalista” spierdolił, bo zazwyczaj ten specjalista, to młody po dwóch browarach. Szczególnie że gniazdo łatwo zarobić. Znacznie łatwiej niż wtyk. Jednak jak widać można i to koncertowo spierdolić.

Druga poprawka – gniazdo.

Zarobienie gniazda nie wymaga dodatkowych narzędzi, jeżeli chce się to zrobić na odpierdol. Jak chcesz zrobić to porządnie, to trzeba mieć wciskacz do kabli i z jego pomocą odpowiednio kable ustawić. Złożyłem wszytko do kupy, przetestowałem, działa. Sprawdziłem jeszcze raz, podłączając laptopa.

Podłączam kompa i… DUPA… nosz kurwa twoja trzyżyłowa… Trochę zrezygnowany podpiąłem zapasowy router i wróciłem do pracy.

Trzeci test – journaclt

Oczywiście po kilku minutach wzięło się i zjebało. Tym razem, jednak stwierdziłem, że podejdę do problemu inaczej. Odpaliłem journalclt -f i zacząłem zmieniać kabelki. Zauważyłem, że w momencie, gdy komputer traci sieć, pojawia się komunikaty:

Listing 1. Komunikat grozy

sie 13 14:27:17 koziolek-desktop3 NetworkManager[14908]: <info>  [1723552037.6005] device (enp68s0): state change: unavailable -> disconnected (reason 'carrier-changed', sys-iface-state: 'managed')
sie 13 14:27:24 koziolek-desktop3 NetworkManager[14908]: <info>  [1723552044.6055] device (enp68s0): state change: ip-config -> unavailable (reason 'carrier-changed', sys-iface-state: 'managed')

Szyki google i trochę mnie zmroziło, bo główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest… fizyczne uszkodzenie kabla. Kabla, który leży sobie w ścianie, jest zamontowany jedynie spinkami, a nie jest w peszlu. Wymiana kabla oznacza kucie… ale coś mnie tknęło i zacząłem zmienić kable i punkty dostępowe.

Trzecia poprawka – mamy winnego

A winnym okazało się gniazdo ethernet na płycie głównej. Kilka manualnych testów polegających na „dotykaniu kabelka” tylko potwierdziło te przypuszczenia. Coś jest nie teges, ale nie mam na razie czasu żeby naprawiać płytę główną. Kupiłem więc przejściówkę USB-C↔Eth i po podpięciu wszystko śmiga.

Podsumowanie

Po całym dniu spędzonym na ganianiu po drabinie, testowaniu, cięciu i zaciskaniu mam kilka wniosków. Po pierwsze warto mieć komplet narzędzi. Zaciskarka, wciskacz, nóż do zdejmowania izolacji, tester kabli, to takie minimum. Przydaje się raz na ruski rok, ale za 100-150PLN mamy spokojną głowę. Warto potrenować krosowanie kabelków. Dla wprawy i żeby później nie robić głupich błędów.

Po drugie, w przypadku awarii tego typu, gdzie podejrzane są kable i urządzenia sieciowe, warto mieć dodatkowy komputer do testów. Dzięki temu można wykluczyć uszkodzenie głównego kompa. Proste testy za pomocą testera nie zawsze dają 100% pewności. Zauważcie, że nie zastanowiło mnie, że na laptopie wszystko działa. Stąd…

Po trzecie, każdy element może być wadliwy. Nie można zakładać, że w układzie mamy niepsujące się elementy. Po prostu nie. Przypomina mi to historię sprzed wielu lat, gdy pracując przy SIS, szukaliśmy awarii po naszej stronie. Winny okazał się jakiś losowy switch u TePSy,przez który szedł nasz ruch. Po prostu nikt nie brał pod uwagę, że gdzieś tam jest jeszcze „ktoś”, kto może „coś” popsuć.

A najzabawniejsze jest to, że wczoraj wieczorem zapłaciłem ostatnią ratę za tego kompa.