Po krótkiej prezentacji fotografii czas na opowieść.

Początek

Ekipa składała się jak pisałem z 6DH z Trzcianki, 1 DH z Wielenia oraz przedstawicieli innych DH z hufca trzcianeckiego. Rozpiętość wiekowa od 12 do 29 lat. Łącznie 22 osoby wraz z opiekunami (Hania, Asia) i przybłędą (ja). Obóz miał mieć charakter pół wędrownego, czyli przyjeżdżamy, łazimy, pakujemy się i na nowe miejsce. Trasa planowana Bereżki – Bacówka pod Małą Rawką – Wetlina – Cisna plus wycieczka nad zalew soliński. Zebraliśmy się 23 lipca na dworcu kolejowym w Trzciance i po krótkiej podróży pociągiem byliśmy już w Bydgoszczy. Tam zapakowaliśmy się do pociągu do Zakopanego/Krynicy/Zagórza i po w miarę spokojnej nocy wylądowaliśmy w Zagórzu. Na tym etapie było już wiadomo, że będzie ciężko.

Błoto i buraki

Po zapakowaniu siędo miejscowego busa ruszyliśmy w kierunku Bereżek. Początkowo dopisywały nam humory, ale bardzo szybko okazało się, że bogowie gór nie patrzą na nas przychylnie. Jednym słowem padało. Po dojechaniu na miejsce dość szybko schowaliśmy się pod wiatę na polu namiotowym. Jak tylko coś zjedliśmy i przestało lać na rzecz kropienia przystąpiliśmy do rozkładania namiotów. Dwie 8, dwie 4 i jedna 2. Chcieliśmy jeszcze ugotować wodę na herbatę, ale małżeństwo buraków z m.st. wsi Warszawa stwierdziło, że wiata jest ich, oni ją zajęli i zgodnie z jakąś nową świecką tradycją mamy się wynieść. Tu na myśl przychodzi mi filozoficzne stwierdzenie, że na chodniku gówno zazwyczaj się omija. Życzę im, żeby zostali kiedyś też tak potraktowani. Zresztą nieważne. Dość szybko okazało się, że druga wiata jest zajęta przez trzech chłopaków ze śląska. Przygarnęli nas i pozwolili się ogrzać. W ten też sposób zyskaliśmy jeszcze trzy osoby w naszej grupie. Bardzo szybko okazało się, że chłopaki są bardzo mili i uprzejmi oraz co najważniejsze można się z nimi dobrze dogadać. Procentowało to przez całą naszą wspólną wędrówkę.

Pierwsze wędrowanie

Celem naszej pierwszej wędrówki była Połonina Caryńska od strony Przysłupa Caryńskiego. Pierwsza próba wejścia zakończyła się zanim się tak na prawdę zaczęła. Nie wyszliśmy jeszcze dobrze z terenu pola namiotowego gdy lunęło. Po około 20 minutach gdy deszcz zelżał ponowiliśmy prób, ale po niecałych 15 minutach Perun stanowczo stwierdził, że nasza obecność w górach nie do końca się mu podoba. Nie chcą igrać z siłami Matki Natury zawróciliśmy by się wysuszyć. Suszenie, a raczej wędzenie było naszą domeną i następnego dnia, kiedy to poza wypadem do Ustrzyk Górnych nie osiągneliśmy nic. Trzeciego dnia zaczęliśmy zwijać obozowisko. Najmłodsi byli zmęczeni, straci zniechęceni, a kadra i ja podłamani tą sytuacją. Zresztą nic dziwnego. Trzy dni i noce burz dały się nam we znaki. Sprzęt przemókł, a humory nie dopisywały. Do tego zaczęły dawać się we znaki nasze wady charakterów.

Bacówka

Kto był w Bieszczadzie ten zapewne zawitał też do Bacówki pod Małą Rawką. Miejsce to położone mniej więcej pośrodku drogi Ustrzyki Górne – Berehy Górne nad Przełęczą Wyżniańską tuż koło szlaku z Małej Rawki i mniej więcej na środku długości Połoniny Caryńskiej jest jednym z najbardziej klimatycznych miejsc w górach. Co ważne dla nas była tam ciepła woda, kilka łóżek i możliwość spania na glebie. Ja się okazało byliśmy pierwszą tak dużą grupą w tym roku i dzięki temu mogliśmy też wykorzystać „Popielicówkę”do suszenia namiotów. Zaraz po przybyciu i rozlokowaniu się w schronisku zapadła decyzja spaceru na Caryńską. W trakcie wyprawy okazało się, że część z nas nie ma kondycji lub nie potrafi sobie poradzić w górach. Zakończyło się to szybkim podziałem grupy i część z nas zeszła z powrotem do Bacówki, część poszła do Ustrzyk. Czas pokazał, że mniej więcej takie grupy były do końca naszego obozu. Po powrocie z Caryńskiej spotkaliśmy naszych przyjaciół ze śląska. Przeszli oni caryńską na nogach. Od tego momentu trzymaliśmy się już razem. Następnego dnia wybraliśmy się na Rawki i Kremenaros. Wiatr mało co łba nie urwał, więc zrezygnowaliśmy z Kremenarosa. Na dole okazało się, że na górze jest słońce. Potem, że leje i jest burza. Koniec końców wróciliśmy do schroniska. Na miejscu okazało się, że przyjechała mieszana ekipa polsko-maltańsko-kielecka ze stanicy w Mucznem. Mieli w planie kilkudniową wędrówkę, a Bacówka była jednym z ich miejsc noclegowych. Ta noc przejdzie do historii, bo na 6 łóżkach i glebie wyspało się całe towarzystwo z naszej wesołej kompanij (poza Ślązakami, bo oni wybrali namiot). Następnego dnia była niedziela…

Najpiękniejszy i najsmutniejszy

Jedną z najpiękniejszych tras w Bieszczadzie jest szlak z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec, Halicz, Przełęcz GOPRowców, Siodło na Tarnicę z zejściem do Ustrzyk Górnych przesz Szeroki Wierch. Taką też trasę wybraliśmy na naszą niedzielą wędrówkę. Część z nas udała się do kościoła w Ustrzykach. Grupą tą opiekowała się Asia. W ten sposób najpiękniejsze widoki w Bieszczadzie podziwiałem sam… Później okazało się, że mszy nie ma, a Asia zabrała ekipę z Ustrzyk przez Szeroki Wierch na Tarnicę i z powrotem tym samym szlakiem. Na zakończenie wyprawy udało mi się jeszcze rozwalić nogę. Dzień zakończyliśmy noclegiem w Bacówce, a nazajutrz przenieśliśmy się do Wetliny.

Wetlina PTTK

Lubię wyjazdy w grupie niezorganizowanej. Zazwyczaj oznacz to, że trzeba działać z głową i improwizować. Tak też było z przeprowadzką do Wetliny. Początkowo zadzwoniłem do znajomych z zapytaniem czy znajdzie się miejsce na 6 namiotów (5 naszych i Ślązacy) potem kierowca przerzucił nas na tańsze pole przy schronisku PTTK. Tam też po szybkim rozbiciu namiotów ogłoszono lenistwo. Mogłem naprawić sobie kostkę, wyczyścić buty i odpocząć w słońcu. Dodatkowo wysuszyliśmy rzeczy i wykorzystaliśmy nieograniczone zasoby ciepłej wody. Następnego dnia wybraliśmy się na Jawornik i Rabią Skałę. Wycieczka dość interesująca i wymagająca kondycyjnie. Dzień ten zakończyliśmy przy nutach Wetlina PTTK Blues Jam Session 2008, czyli cyklicznej imprezy bluesowej zorganizowanej w schronisku po raz pierwszy. Do towarzystwa przypiął się też 3 letni Filipek (dziecko rezolutne i nader żywotne). Kolejny dzień to kolejne wyzwania. Tym razem Połonina Wetlińska i wizyta w Chatce Puchatka. Mina obsługi po pytani czy mają miód… bezcenne. Zejście do Berehów Górnych i powrót do schroniska. Na górze deszcz przypomniał o sobie w krótkim, acz treściwym utworze pod tytułem „Kto nie schował ekwipunku ten dupa”. My schowaliśmy.

Dzień Zucha

Po tej wyprawie mieliśmy już dość łażenia więc jeden dzień poświeciliśmy na leżenie bykiem, opala się i budowę tamy na Wetlince (nie została zniszczona nawet przez pana na quadzie) . Mój początkowy plan by skoczyć sobie na Smerek przegrał ze słońcem. Wieczorem było ognicho, młode małżeństwo z Łodzi z siekierą (dziękujemy za pomoc) i robinsonki. Generalnie słodkie lenistwo.

Kurort

Ostatnia i najdłuższa wędrówka. Ze Smereka Wieś przez Fereczatą (góra bez znaków), Okrąglik, Jasło, Małe Jasło i na dół do Cisnej. Na dzień dobry okazało się, że padły mi baterie w aparacie i nie mam możliwości zakupu nowych. Mała wtopa. Później wyszło na jaw, że początkowe 5oficjalnych godzin zamieni się na 7 (mój typ), bo Fereczata jest niepodpisana i pomyliliśmy ją z Okrąglikiem. Wyszło to na jaw na Okrągliku. Następnie męczyliśmy się w słoneczku i przy narzekaniach części wycieczki. Schodząc z Małego Jasła stwierdziłem, że idę własnym tempem. Okazało się, ze samotny spacer po Bieszczadach ma wiele zalet. Prze de wszystkim nie gada się z nikim i nie przegapi znaku szlakowego. Koniec końców wylądowałem w Cisnej jako pierwszy, grupa Hani pomyliła drogę, a grupa Asi szła dość wolno. Czas przejścia równe 7 godzin. Cisnej nie poznałem. To już jest kurort, nawet własnego bambusa z kebabem mają. Jednym słowem tragedia. Szkoda bo turyści za niedługo zadepczą Bieszczady i by chodzić po szlakach, a nie ceprostradach trzeba będzie jechać na Ukrainę lub do Rumunii.

Powrót

Przedostatniego dnia w sobotę znowu odpoczywaliśmy, ale tym razem aktywnie. Kasia wybrala się na przebieżkę po Rawkach, a my czyściliśmy siebie i sprzęt oraz powoli przygotowywaliśmy się do wyjazdu.Znowu na kolację były robinsonki, a że była to nasza ostatnia noc to do namiotów zagoniło nas wycie wilków i koniec drewna. Początkowo część ekipy chciała spać pod chmurką, ale jak się okazało na chęciach się tylko skończyło. Na szczęście ponieważ niedzielny poranek przywitał nas ulewą. Gdy tylko udało nam się wysuszyć namioty na słońcu, spakować się do końca i zabezpieczyć sprzęt poszliśmy do sklepu… by wrócić mokrzy wśród piorunów. Nie ma jednak litości zaraz po 13 byliśmy już w Zagórzu i przed 19 w pociągu. Podróż powrotna upłyneła nam w niemiłej atmosferze bo w Jaśle dosiadło się trzech przedstawicieli Dresus Polonicus, którzy nastraszyli dzieciaki. Koniec końców interweniowali SOKiści. W Warszawie okazało się, że nasz pociąg wjechał na ten sam peron co pociąg do Trzcianki. Tu pożegnałem się z ekipą i ruszyłem do domu. W ramach eksperymentu wszedłem na 15 piętro z całym moim 20kilku kilowym majdanem.

Fajnie było…

Ostatnią część opowieści poświęcę uwagom na temat tego jaki sprzęt należy zabrać na taką wyprawę i dlaczego obiektyw zmiennoogniskowy jest fajny.