I to nie dlatego, że jestem skurwielem bez serca, ale dlatego, że Lech Kaczyński wykorzystał okazję by się lansować. Pożar w którym giną ludzie, szczególnie w takich ilościach, jest rzeczą tragiczną ok. Śmierć w płomieniach nie jest przyjemna, a w kulturze europejskiej wyjątkowo źle się kojarzy. Zarówno chrześcijanie jak i Słowianie czy Wikingowie traktowali ten rodzaj śmierci za jeden z najbardziej „magicznych”. Zresztą co by daleko nie sięgać w mitologi skandynawskiej ostateczną zagładę w trakcie RagnarokW ma przynieść ogień z MuspellW uwolniony przez SurturaW. Św. Jan też opisuje piekło jako ognistą otchłań.
Żałoby nie będę obchodził dlatego, że dotychczas, a jest zaraz po 16, na drogach zginęło już 25 osób. Do jutra dojdzie jeszcze z 5-8 i nikt nie będzie z ich powodu płakał. Zresztą jak co weekend.
Przerażająca jest dewaluacja pojęcia Żałoby narodowejW. Kiedyś żałobę ogłaszano w szczególnych przypadkach. W II RP, do której środowisko PiS(iorków) się odwołuje, żałobę ogłaszano tylko kilka razy (3 dokładnie). Po śmierci prezydenta Wilsona, który załatwił nam niepodległość, po śmierci marszałka Piłsudskiego i po śmierci arcybiskupa ormiańskiego. W trakcie wojny tylko raz na przyczynę upadku Powstania Warszawskiego. W PRLu żałoba też była ogłaszana rzadko (4 razy). Po śmierci Stalina, Bieruta, Zawadzkiego i kardynała Wyszyńskiego. Dziś żałobę ogłasza się po każdym większym wypadku. W sumie w tak zwanej Wolnej Polsce ogłaszano ją już 11 razy. Z czego moim zdaniem tylko 4 były w pełni uzasadnione. Po powodzi w 1997 roku (1 dzień), po tsunami w Azji (1 dzień), po WTC (3 dni) i po śmierci JP2 (tydzień).
Ważna jest też skala, bo o ile symboliczny 1 dzień to ja rozumiem. Rozumiem też tydzień po śmierci papieża, to modnych ostatnio 3 dniowych „żałób” za byle gówno to ja nie rozumiem.
Dlatego też po ofiarach pożaru płakał nie będę.