W praktyce przez własną głupotę i niezdrowe zaślepienie żądzą zysku…

Kiedyś dawno temu w starożytnej Grecyji był sobie Król MidasW, który znany był z dwóch przypadłości. Po pierwsze czego się nie dotknął zamieniał w złoto, a po drugie miał ośle uszy. Te wyrosły mu zapewne z głupoty. Zresztą nieważne. Midas był zaślepiony przez pieniądze, a te jak powszechnie wiadomo w nadmiarze szkodzą. Nawet Bilowi G. (o nim za chwilę). Właściciele biznesu dopalaczowego niestety o tym nie wiedzą i trzy razy popełnili błędy, które dzielnie prowadzą ich przed oblicze sądu.

Dopalacze w sieci istnieją już od dość dawna. Biznes był prowadzony jak to w sieci. OS Commerce + własny szablon + trochę dzieciaków, które to kupowały. Jednak w momencie gdy zrobiło się głośno o sklepie internetowym właściciele postanowili zmaterializować biznes. W tamtym czasie pomiędzy władzą, a dopalaczami istniała pewna niepisana umowa. Władza mówi, że nic nie może. Dopalacze nie wychodzą z sieci. Niestety dopalacze postanowili sprawdzić ile mogą.
Reakcja władzy była do przewidzenia. Władza postanowiła się sprawie przyjrzeć. Dość szybko z przyglądania przeszła do ograniczania. Powstał indeks dopalaczy zakazanych. Władza też się myli. Generalnie wypadły z obrotu środki w miarę bezpieczne. Często syntetyczne odpowiedniki znanych środków medycyny ludowej (piołunóweczka kochana… albo wywar z kopru) tyle, że trochę mocniejsze i działające w myśl zasady olimpijskiej szybciej, wyżej, dalej… W dodatku większość z nich była przetestowana w praktyce i było wiadomo co i jak…

Dopalacze postanowili widząc co się dzieje wydać oficjalnie swoisty kodeks sprzedaży. Trochę przypomina to ekipę od automatów. Publicznie mówiło się, że sprzedawcy nie będą sprzedawać produktów kolekcjonerskich osobom niepełnoletnim itd. itp. Władza się zgodziła wychodząc z założenia, że sprzedawcy poproszą o udostępnienie mechanizmów prawnych pozwalających na kontrolę dowodów… tu jednak dopalacze popełnili drugi błąd. Jak już biznes się rozkręcił to stwierdzili, że mają na tyle dużo kasy, że mogą olać swoje zasady i zadrzeć z państwem… Bill G. też kiedyś popełnił ten błąd. Mało nie skończyło się to podziałem M$. Generalnie i Bill i kolekcjonerzy nie wzięli pod uwagę jednej rzeczy. Oni może i mają dużo pieniędzy, ale rząd ma ich zdecydowanie więcej.
Sprawa się rypła, bo władza postanowiła sprawdzić czym teraz nasi bohaterowie handlują i czy na pewno są takimi porządnymi obywatelami jak mówią i odprowadzają podatki w odpowiednich ilościach… Cóż… okazało się, że dla chcącego nic trudnego. Po pierwsze nowe środki zawierały elementy roślin chronionych, a po drugie podatki też nie były odprowadzane jak należy. Dopalacze udowodniły też, że nie są poważnym partnerem w biznesie, bo łamią dane słowo…

Tak też czas przejść do trzeciej części naszej historii…

Wraz z rozwojem listy środków zakazanych oraz coraz częstszymi kontrolami producenci postanowili wpuścić na rynek kolejną partię towaru. Okazało się, że co nagle to po diable i środki nie dość, że są znacznie mocniejsze to jeszcze reagują pomiędzy sobą oraz nie do końca wiadomo jak działają. Kilka dzieciaków wylądowało na toksykologii. Kilka w kostnicy. Można powiedzieć, że bywa. Jednak nasi bohaterowie popełnili kolejny błąd… zaczęli za dużo mówić, że dopalacze nie były by tak popularne jakby ktoś zalegalizował zioło… no i się okazało, że w kilku sklepach poza ziółkami i tabsami można było dostać amfetaminę… Amfa nie zioło… Z twardymi narkotykami jest już tak, że państwo nie może udawać, że ich nie widzi. Zatem wzięto się do dupy dopalaczom…

Co się stało… podsumowanie

Generalnie dopalaczowy biznes rozbił się na skałach pazerności. Zamiast grzecznie siedzieć w bezpiecznej sieci, gdzie nikt nic nie może zrobić i handlować niewielkimi ilościami bezpiecznych środków ktoś postanowił „ruszyć w świat”. Wraz z kolejnymi otwieranymi placówkami rosło niezdrowe zainteresowanie ludzi młodych i z natury nieodpowiedzialnych. Napędzali oni biznes, a ten pozbawiony w pierwszym starciu bezpiecznego asortymentu zaczął kombinować.
Kombinować na kilka sposobów. Po pierwsze w składzie. Zapewne każdy zainteresowany spotkał się już z jakimiś tekstami osób doświadczonych w „podróżach wspomaganych”, które krytykowały dopalacze. Nie tylko za siłę, która była losowa jak rzut 3k100, ale też za sposób zjazdu i zazwyczaj dość nieprzyjemne lądowanie. Nowe dopalacze nie trafiły do serc osób, które potrzebują jakiejś zagrychy pod wódeczkę, a nie chcą ryzykować jak dotychczas ze środkami nielegalnymi. Trafiły za to w ręce dzieciarni.
Po drugie zaczęto kombinować z siecią dystrybutorów. Nie dość, że, jak już pisałem, ruszono w świat to jeszcze nie sprawdzono, kto podejmuje się franczyzy. Zaczęła pojawiać się grupa dystrybutorów – detalistów, którzy mieli już do czynienia z klasyczną dilerką. Postanowili dorobić „na legalu”, a przy okazji kilku idiotów potraktowało to jako dobrą przykrywkę dla swojej nielegalnej działalności. Spowodowało to raz, że środki trafiły w ręce dzieciaków (mamy już przypadek 8-latki), a dwa, że cały biznes przesiąknął smrodem narkobiznesu. Tego to my nie lubimy.
Po trzecie całkowicie zatracono poczucie rzeczywistości. Nie tylko szyderczo podchodząc do problemu sprzedaży nieletnim, ale też nie doceniając przeciwnika jakim jest państwo. Okazało się, że państwo może wszystko, a dopalacze w sumie nic.

Za głupotę i pazerność właścicielom interesu przyjdzie zapłacić najprawdopodobniej krótkimi odsiadkami. Jednak będą one na tyle długi, że rząd będzie miał czas na systemowe rozwiązanie problemu na dłuższy czas.

Po raz kolejny wychodzi na to, że przyjaciele moskale mają rację mówiąc wolniej idziesz dalej zajdziesz. Pazerność jest zgubna…