Gdy cp stanie się mv
Piractwo nie jest kradzieżą. Nic ci nie zabieram i nie ograniczam twoich praw do dysponowania własnością. Gdy piracę to ty nic nie tracisz.
Po pierwsze rozróżnijmy dwa rodzaje piractwa. Pierwsze to to związane z multimediami i występuje wtedy i tylko wtedy gdy udostępniasz osobie sobie nie znanej treści multimedialne. Drugie to to związane z oprogramowaniem to jest zawsze…
Po drugie argument o tym, że producent traci na piractwie jest z gruntu rzeczy nie tyle co naiwny co najzwyczajniej w świecie kłamliwy. Załóżmy, że chcę mieć PS’a mam kilka wyjść. Po pierwsze mogę kupić legalną wersję. Jeżeli jednak mnie na to nie stać to jej nie kupię. Ile zyskuje w takiej sytuacji producent? ZERO! Ładne, okrąglutkie zero. Takie przez które się nie dzieli, a wynik mnożenia daje też zero…
Idę zatem sobie na torrenta i pobieram program, na który mnie nie stać. Ile w takim przypadku stracił producent? Nadal zero, ponieważ i tak bym nie kupił jego produktu, a zatem nie może być mowy o stracie w przypadku piractwa. Dla producenta jestem martwą częścią rynku. Człowiekiem, który go nie interesuje ponieważ nigdy nie zostanie klientem.
Ale ja przecież „ukradłem”… no też nie do końca tak jest… Nic nie ukradłem, bo nie pozbawiłem producenta przychodów. Równie dobrze można cytować klasyka „I właściwie kto wódki nie pije ten jest wywrotowcem, tak Świadomie uszczuplającym dochody państwa”. Nie pozbawiłem też producenta żadnych praw wynikających z jego „posiadania”. Nadal może swobodnie sprzedawać swój produkt.
Po trzecie „ukradłem własność intelektualną”, czyli bajka „co z moją pracą, czasem poświęconym”. Pojęcie własności intelektualnej jest niezdrowe. Wręcz antyhumanitarne. Zostało wymyślone by czerpać zyski z pośrednictwa w druku. W bodajże XVI wiecznej Anglii jakiś cwaniak przekonał twórców, że lepiej dla nich będzie jak to on będzie kontrolował kto i co wydaje z ich twórczości. Będą mieli wtedy „udział w zyskach”.
Wyobraźmy sobie Jezusa popylającego po pustyni i gadającego o różnych duperelach. Następnie jest sobie ekipa ewangelistów, którzy to spisali, ale zamiast wydać „for free” żądają tantiem, opłat licencyjnych i innych dupereli wynikających z „prawa własności intelektualnej”. W takim przypadku najprawdopodobniej dziś każdy z nas miałby w domu miejsce kultu przodków, a ja zamiast ŚOB miałbym za oknem takiego zajebiaszczo wielkiego ŚwiętowitaW. Samo chrześcijaństwo znikło by pewno w mrokach dziejów i nigdy byśmy się o nim nie dowiedzieli, bo biblia nadal by była chroniona prawem autorskim i nikt by jej nie wydawał.
Własności intelektualnej nie można ukraść. Nie jest to możliwe tak samo jak nie jest możliwe przeniesienie prawa autorskiego. No względnie możemy zamienić się w zombie i ukraść komuś mózg…
No to na czym mam zarabiać?
A na czym zarabia Linus TorvaldsW? Masz zarabiać na szkoleniach, kursach, wsparciu i pomocy. Masz zarabiać na dobrowolnych datkach od zadowolonych użytkowników i wsparciu sponsorów – firm, które za pomocą twojego programu osiągnęły sukces. Na pisaniu rozszerzeń na życzenie i pomocy we wdrożeniu aplikacji.
W praktyce na tym właśnie zarabia każdy programista. Na świadczeniu pomocy i pisaniu elementów na zamówienie dla swojego pracodawcy. Na tym, że zna jakąś technologię i za jej pomocą tworzy coś dla swojego pracodawcy.
Zawsze śmieszy mnie klauzula o przeniesieniu praw autorskich na soft, który stworzę o pracodawcy. Nie ma ona sensu. Pętla for zawsze będzie wyglądać tak samo. Jeżeli zmienię pracodawcę i natrafię na jakiś problem z którym miałem już do czynienia to pewno z głębin mojego mózgu wydostanę kopię rozwiązania. Czy to oznacza, że mój nowy pracodawca powinien płacić tantiemy mojemu staremu pracodawcy?
Mówienie, że piractwo to kradzież będzie prawdziwe wtedy gdy cp stanie się mv.