Po wpisie na temat pewnej nie dość twardej feministki w komentarzach dowiedziałem się, że w sumie nie mam prawa po świecie chodzić ponieważ nie jestem empatycznym misiem, który podchodzi do życia w tęczowych okularach.
Cóż… dla przypomnienia co miałem do naszej bohaterki:

  • Że zachowanie jednego buraka, bo był to cham i burak co do tego nie ma wątpliwości, było dla niej powodem oskarżania całej społeczności o taką postawę.
  • Że decyzję o swoim rozwoju technicznym motywuje tym jak wygląda niewielki fragment społeczności.
  • Że nie potrafi bronić swoich racji w tedy gdy trzeba.

Po tym wpisie rzuciła się na bloga cała horda osób, które zaczęły od wyzwisk, przez obrażanie, a na „zawiodłem się” kończąc, ale rzeczowych argumentów zabrakło.

Nie o tym chciałem. Pojawił się update, który mnie pozytywnie zaskoczył ponieważ nagle okazało się, że społeczność nie składa się z buców. Czyli jednak się da żyć wśród programistów.
Co mnie niepokoi i smuci zarazem to trochę wcześniejszy update, w którym pojawiła się najgorsza współczesna zaraza społeczna, czyli „walka z dyskryminacją”. Pragnę zauważyć, że gdzie jak gdzie, ale w IT płeć jest zazwyczaj ostatnim kryterium oceny pracy. Powiem więcej, gdy mówimy o zagadnieniach technicznych to czy masz cycki, fiuta, czy też produkujesz HumusW nie ma żadnego znaczenia. Programowanie jest to taka dziedzina wiedzy gdzie płeć nie ma znaczenia ponieważ nie przekłada się na kod. Jak by nie kombinował. Kod nie ma płci. Zatem nie warto środowisku sprzedawać zarazy „wojny płci” przez szukanie na siłę nierówności. Szkoda by było rozwalić sektor, w którym nie ma dyskryminacji poprzez jej ustawowe wprowadzenie.