Wiele rzecz wytrzymać mogę. Nie wkurzają mnie, nie irytują. Wychodzę z założenia, że moje zdrowie ważniejsze niż duperele, a stresu i tak mam dość w robocie.

Istnieją jednak rzeczy i zachowania, których organicznie nie znoszę. Jednym z nich jest tzw „ochrona oddech w plecy” w marketach. Generalnie jeżeli ochroniarz łazi za mną po całym sklepie i sapie mi do ucha to traktuję to jako mało dyskretne stwierdzenie „i co teraz złodzieju”. Z taką sytuacją mam, a w zasadzie miałem do czynienia.

Do fabryczki śmigam na butach. Daleko nie mam raptem 2km w jedną stronę. 20 minut i po sprawie, zresztą kto ma mnie w znajomych na twarzoksiążce może być spamowany moimi przebiegami z Endomondo. W drodze powrotnej mam sklep. Typowy sklep spółdzielczy, który swoją organizacją przypomina najlepsze czasy początków kapitalizmu – za mięso płacimy na mięsnym – kart nie obsługujemy, z trzech kas czynna tylko ta na monopolowym w dodatku znajduje się poza linią kas, itp. W sklepie jet też pan ochroniarz, nazwijmy go Henio, lat około 65, niski, krępy, o aparycji nie skażonej trudami wysiłku intelektualnego. Stoi on sobie zazwyczaj przy drzwiach i smętnie obserwuje stoisko z gorzałką. Względnie gada z kasjerką, jak akurat nie ma klientów. Wtedy w sklepie pojawiam się ja… Typowy informatyk w typowym jak na ta porę kombinezonie roboczym – glany, bojówki, kurtka całoroczna z polarem, pod szyją arafatka, a na plecach plecak. W tym momencie pan Henio się uaktywnia i dostaję „ogon”. Cóż, klient musi poczuć, że firma dba o jego bezpieczeństwo w czasie zakupów, ale z oczu pana Henia bije wręcz chęć wezwania Policji w celu dokładnego przetrzepania „brudasa”. Raz, drugi się to zdarzyło… olałem. Za trzecim razem nie wytrzymałem, bo to już jest zwyczajne chamstwo, szczególnie, że ludzie zaczynają się dziwnie patrzyć.
Idę do kasy, oczywiście tylko monopolowa czynna, zatem przechodzę obok zwykłej zamkniętej. Pan Henio w tym czasie wykonuje manewr odcięcia mi drogi ucieczki i staje przy drzwiach (cobym nie uciekł z bezcennym koszykiem z logiem firmy). Zapłaciłem i udaję się do wyjścia. Pan Henio dzielnie stanął pomiędzy mną, a drzwiami i widać, że zaraz zrobi raban… o ty chuju… ja ci już pokażę. Uśmiecham się zalotnie do pana Henia, puszczam mu oko i ze słowami „Do zobaczenia przystojniaku” wymijam go i opuszczam sklep. Pan Henio lekko zaskoczony nie zareagował na kobitkę, która go chciała wyminąć ze zwykłym „przepraszam”.

Dziś historia miała swój wielki finał. Wstąpiłem do sklepu, po jakieś duperele (choć rachunek na to nie wskazuje). W progu powitał mnie pan Henio… „No cześć przystojniaku”… i o dziwo nie miałem dziś „ogona”.