Do przyjaciół cyklistów
Na GW trwa radosna przepychanka pomiędzy pieszymi, rowerzystami i kierowcami. Czytając listy do redakcji pisane przez fanów dwóch kółek dochodzę do wniosków, które mnie bardzo smucą. Przede wszystkim rower w Polsce stał się tym czym kiedyś w internecie była Neostrada. Mieliśmy dzieci Neostrady dziś mamy do czynienia z pokoleniem Veturilo. Obie te grupy zachowują się jakby miały ADHD napędzone za pomocą metaamfetaminy. Niestety szczytny cel jakim było promowanie zdrowego trybu życia i jednocześnie odkorkowanie miast zostało pogrzebane pod górą arogancji i zwyczajnego chamstwa.
Na początek proponuję pewne proste ćwiczenia mające uzmysłowić ci drogi użytkowniku czym jest rower. Potrzebny będzie rower z licznikiem oraz jedna wizyta na siłowni albo u kogoś kto ma do dyspozycji bieżnię. Jeżeli masz prawo jazdy zachęcam też do wykorzystania samochodu.
Szybkość
Często przewijającym się argumentem za wpuszczeniem rowerów na chodniki w miejscach do tego nie przeznaczonych jest ten dotyczący szybkości. „Rowerem jeżdżę powoli”. Skoro tak to nie będziesz miał problemu z pierwszym ćwiczeniem. Najpierw udaj się na siłownię gdzie na bieżni (takiej zwyczajnej) wykonasz następujące ćwiczenia i pomiary:
- Idź przez pięć minut „normalnym tempem”. Nie za szybko, nie za wolno jak najbardziej naturalnie. Zanotuj prędkość.
- Przez kolejne pięć minut przyspiesz kroku. Teraz idziesz tak jak byś się śpieszył. Zanotuj prędkość.
- Ostatnie pięć minut poświęć na „podbieganie”. Dobierz tak prędkość by chód był już na tyle niewygodny by łatwiej było truchtać. Zanotuj prędkość.
Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że rezultaty powinny być w okolicach 4km/h, 7km/h i 8,5km/h. Teraz wsiądź na rower i powtórz to ćwiczenie starając się zachować prędkości takie jak na bieżni. Podejrzewam, że dopiero ostatnia prędkość nie będzie powodować, że jazda jest niekomfortowa. Przy niskich prędkościach będzie ci trudno utrzymać równowagę, a i jakoś tak „dziwnie” się jedzie. Wynika to istnienia efektu żyroskopowego, który pozwala nam na utrzymanie równowagi na rowerze.
Czas na drugie ćwiczenie. Będzie ono odwrotnością pierwszego. Na rowerze poruszaj się z prędkością zapewniającą komfort jazdy, następnie przyspiesz do tempa „marszowego” i zakończ całość szybką jazdą. Podejrzewam, że na bieżni nie zbliżysz się nawet do prędkości marszowej, a jeśli nawet ci się to uda to utrzymasz ją przez tylko przez krótki czas.
Na koniec trzecie ćwiczenie. Poruszając się z różnymi prędkościami spróbuj nagle zahamować albo zmienić kierunek. Jako piechur nie powinieneś mieć problemów z wyhamowaniem nawet z szybkiego marszu. Po prostu zatrzymasz się w miejscu. Rowerem droga hamowania znacząco się wydłuży (nawet jak zahamujesz „na krechę”). O zmianie kierunku nie wspominam, bo tylko na nogach jesteś wstanie zawrócić w miejscu nawet poruszając się truchtem (z hamowaniem).
Większość rowerzystów porusza się na po chodnikach z prędkościami komfortową albo „marszową”. W takim przypadku „jadę powoli” oznacza, że poruszasz się wielokrotnie szybciej niż piechur. Jazda w tempie pieszego w wielu przypadkach oznacza nerwowe ruchy kierownicą w celu utrzymania równowagi i „zygzakowanie”. To znowuż wynika z kolejnego elementu.
Potrafię jeździć
Nie potrafisz. Ja też nie potrafię. Obaj potrafimy za to wykorzystać wspomniany wcześniej efekt żyroskopowy by utrzymywać równowagę i jechać w miarę po prostej. Bardzo często obserwuję rowerzystów, którzy mają problem z jazdą w linii prostej. Nie są pijani. Po prostu nie potrafią jeździć na rowerze. Czas na kolejne proste ćwiczenie.
W tym celu udaj się na jakiś pusty parking przy centrum handlowym. Ważne jest by miejsca postojowe były wyznaczone w dobrze widoczny sposób. Wybierz w miarę długą linię dzielącą miejsca na parkingu taką ze 50 metrów, a im dłuższa tym lepsza. Postaraj przejechać całą jej długość z różnymi prędkościami, np. z poprzedniego zestawu ćwiczeń. Szybko zauważysz, że niezależnie od prędkości z jaką się poruszasz ciężko jest utrzymać ten cholerny rower na linii. No chyba, że się skupisz na jeździe… pojawi się efekt tunelowy i zapewne nie zauważysz niebezpieczeństwa.
Trochę trudniejszą wersją tego ćwiczenia jest jazda po szerokim krawężniku. W tym przypadku trudność polega na tym, że masz tylko jeden kierunek ucieczki. Jeżeli koło ześlizgnie się z krawężnika i spadnie te kilka centymetrów to zapewne czeka cię gleba. Wiem co mówię, ponieważ wiele wakacyjnych godzin poświęciłem na to ćwiczenie i nie raz i nie dwa się byłem wyjebałem.
Wersją prostszą jest próba zmieszczenia się w ciągu płytek chodnikowych. Niezłe są szczególnie te mniejsze trzydziestu-centymetrowe. Na kostce bauma szerokość toru to dwie, trzy szerokości kostni w zależności od sposobu ułożenia.
Ciężko prawda? Mój rower waży około 12kg, a ja około 100kg. Rowery tzw. miejskie dobijają do 16-18kg plus to co załadujesz do kosza. Im cięższy rower tym trudniej nad nim zapanować. Szczególnie jeżeli siedzi na nim osobnik ważący niewiele więcej niż ten rower. Dochodzi do tego problem bezwładności, który w połączeniu z generalnie kiepskimi hamulcami w rowerach miejskich daje efekt „szalonego bikera”.
Grzechy ciężkie rowerowe
Mam nadzieję, że ćwiczenia uświadomiły ci, że jazda rowerem nie jest ani prosta, ani łatwa, ani przyjemna. Chciałbym teraz poruszyć sprawę najcięższych przewinień popełnianych przez rowerzystów. Jest to moja lista, której skład wynika z codziennej obserwacji zachowań naszych rodzimych Easy Ridereów.
Bezmyślność i głupota
Objawia się na wiele sposobów. Przemilczę tu wybryki związane z poruszaniem się ze znacznymi prędkościami, nawet jak na rower, po chodniku. Znacznie bardziej niebezpieczne są zachowania nie rzucające się aż tak w oczy lecz równie głupie.
Po pierwsze rowerzysta dosiadający swego rumaka zaczyna zachowywać się jak kierowca. Pieszy staje się w wielu przypadkach nie tyle co zawalidrogą, a wrogiem. Niestety rowerzyści nie mają świadomości, że nawet w śród pieszych są tymi słabiej chronionymi uczestnikami ruchu. Rowerzysta zawadzając pieszego może, w najgorszym wypadku, złamać mu rękę. Sam nagle znajduje się w sytuacji kiedy kierownica obraca się o ponad 90 stopni, a on przelatuje nad nią. Miej niefart, traf w latarnię, słupek albo schody. Jak mawiał Ricewind to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata. Tak samo w tym przypadku.
Po drugie sposób doboru trasy przez rowerzystów. W tym przypadku mamy do czynienia z myśleniem według schematów stosowanych przez pieszych. Trasa ma być najkrótsza. Nie ważne, że będzie prowadzić wzdłuż zatłoczonej ulicy przy której mamy wąski chodnik, po którym będzie jechało nasze cudowne dziecko dwóch pedałów. Nie ważne, że najprawdopodobniej będzie trzeba przeciskać się pomiędzy pieszymi. Nieważne, że jak nadłożymy 500m to będziemy mogli przejechać znacznie wygodniejszą trasą w strefie uspokojonego ruchu (czytaj jedziemy uliczkami osiedlowymi). Rower to jest naprawdę genialny wynalazek. Dla pieszego nadłożenie 500 metrów to wydłużenie podróży o kilkanaście minut. Dla rowerzysty? Nie więcej niż 5 minut. Tu z własnego doświadczenia mogę podać przykład, gdy jeździłem do pracy to różnica w odległościach pomiędzy trasą najkrótszą, a najdłuższą wynosiła około 2km. Jednocześnie różnica w czasie przejazdu nie była większa niż 2 minuty. Dlaczego? Trasa najkrótsza wręcz roiła się od przejść dla pieszych, sygnalizacji itp. spowalniaczy. Trasa najdłuższa miała w sumie tylko jeno niezbyt przyjemne miejsce w postaci wyjazdu z jakiegoś składu budowlanego gdzie kierowcy ciężarówek raczej niezbyt chętnie ustępowali pierwszeństwa.
Po trzecie brak umiejętności przewidywania zachowań innych. Jakim kretynem trzeba być by pchać się pomiędzy pieszego, a drzwi od sklepu? Jak bezmyślnie trzeba jechać by nie zwracać uwagi na to, że piesi poruszają się z różnymi prędkościami i przy wzajemnym wyprzedzania migaczy nie używają. W końcu jak głupi jest kierujący, który próbuje ominąć pieszego po przesmykiem w którym na pewno się nie zmieści?
Brak znajomości przepisów i nieumiejętne zachowanie się na drodze
Paradoksalnie wielu miejskich rowerzystów to „nawróceni” samochodziarze. Większość z nich przepisy, teoretycznie, zna. I je olewa.
Co zaś tyczy się nieumiejętnego zachowania na drodze to mam taką oto scenkę rodzajową. Jedzie sobie rowerzysta. Jedzie szybko i widząc, że nie utrzyma tempa na chodniku, bo robi się gęsto od pieszych, zjeżdża (prawidłowo) na jezdnię. Co się nagle dzieje? Ano nasz bohater zwalnia. Z prędkości 20+ wyhamowuje do niecałych 20 (jest to zauważalne). Staje się zawalidrogą. Zamiast kontynuować jazdę w miarę sprawny sposób zaczyna kombinować. W takiej sytuacji nie należy dziwić się kierowcom, bo poziom stresu rośnie przez takiego barana.
Jeszcze czymś innym jest zachowanie na przejściach i przejazdach. Dla wielu rowerzystów istnienie przejazdu jest równoznaczne z przyzwoleniem na jazdę po przejściu. Tu piesi też mają podobne podejście. Niestety.
Do tego dochodzą klasyczne grzeszki typu niedostosowanie prędkości do warunków, wyprzedzanie „na trzeciego” czy wymuszanie pierwszeństwa.
Podsumowanie
W tym roku miałem już trzy zdarzenia, które można by podciągnąć pod potrącenie przez rowerzystę (w jednym przypadku rowerzysta poleciał przez kierownicę, w dwóch pozostałych skończyło się na niegroźnej glebie). Miałem też okazję być światkiem kilkunastu innych niebezpiecznych sytuacji, których można by uniknąć jeżeli tylko rowerzyści nie uważali się za święte krowy, które mają prawo jechać po chodniku niezależnie od tego jak wygląda sytuacja na jezdni.