Poprzedni wpis był o finale GoT. Teraz będzie o netflixowej ekranizacji Wiedźmina. Za chwilę Karolina Korwin-Piotrowska zacznie mnie cytować.

Wiedźmina historia krótka i moja

Z opowiadaniami po raz pierwszy zetknąłem się gdzieś w 2000 roku, gdy w Lesku kupiłem „Ostatnie Życzenie”, wydane w ramach cyklu Polityka poleca dobrą literaturę.
Mój brat wybrał sobie wtedy „Miecz przeznaczenia”, a do końca wyjazdu kupiliśmy jeszcze „Krew elfów” i „Czas pogardy”. Do końca wakacji przeczytałem całą sagę, co dość skutecznie wydrenowało mój skromny budżet.
Później był film, Gra Wyobraźni i własny wiedźmiński medalion z edycji kolekcjonerskiej pierwszej części gry (oraz wesele przyjaciela okupione piciem z twórcami + wiedziałem co będzie przed premierą). Do tego jeszcze zaraz wrócimy. Teraz czas na recenzję tego nieszczęsnego Wiedźmina od Netflixa.

O czym jest Wiedźmin

Chodzi sobie gość po świecie i macha mieczykami. Nie jest taki przypakowany jak Conan, ani taki przystojny jak bohaterowie FR, ani tak nieskazitelny jak Aragorn. Tak brzmi przepis na boleśnie standardowe fantasy. Wiedźmin to coś więcej. Andrzej Sapkowski w opowiadaniach bawi się klasycznymi opowieściami, baśniami i legendami. Odziera je z piękna i uroku, ale w zamian wkłada współczesne problemy. O dziwo całość trzyma się kupy, bo te klasyczne opowieści są na tyle uniwersalne, że wystarczy zmienić w nich kilka szczegółów, by wszystko grało. Sapkowski właśnie to zrobił. Uwspółcześnił poprzez dialogi, dodał kilka archetypów z naszego świata, a całość polepił historią romansu. Co z tego wyszło?
Po pierwsze historie o nietolerancji, rasizmie, mizoginii i mizandrii. Mamy więc prześladowane elfy (jebać te wąskodupe, szpiczastouche śmieci), zapędzone do gett krasnoludy (biedne krasnale), ale też uchodźców i przesiedleńców. Mamy wojenki podjazdowe na to, która płeć lepiej czaruje. Niechęć do obcych nawet z własnej rasy, a na zwykłym ludzkim skurwysyństwie kończąc.
Do tego są postacie pragmatyczne, oportuniści, „wujki Janusze z wąsem”, dobre, złe i neutralne. Ci, co chcą żyć i ci, co chcą przeżyć oraz ci, którzy chcą połączyć te dwa cele (dziadek cię zje, ale wcześniej wydupczy). Do wyboru do koloru.

Netflix poległ na polu poprawności

I teraz, mając takie bogactwo bardzo współczesnych problemów, Netflix postanowił wszystko idealnie zjebać. W imię poprawności politycznej spłycono historię, byle by tylko nikogo nie urazić. I w każdym kolejnym odcinku widać, że ktoś, kto pisał scenariusz, myli Brokilon z Brooklynem, a różnorodność kojarzy mu się jedynie z pratytetami zatrudnienia.
W efekcie mamy serial do bólu politycznie poprawny, ale całkowicie pozbawiony przesłania. Nie trzeba było wiele, by pokazać, czym kończy się nietolerancja i rasizm (Koniec świata). Dlaczego tłum idiotów jest niebezpieczny (gdzie szewc Kozojed), gdy zaczyna głosić swoje hasła.

A może Calanthe? Nie, tu jest naprawdę głupio zrobiona historia…

No i ta aktorka

Hmmm – Geralt z Rivii
Kurwa – też Geralt z Rivii.

I nie chodzi wcale o czarne driady, bo IMO, to jest całkiem fajna koncepcja czarno-rude, gibkie babki. To by naprawdę miało sens. Tu chodzi o drętwe aktorstwo.
Jak już wspomniałem wcześniej, Wiedźmin opiera się na uwspółcześnionym dialogu. Na przeniesieniu tego jak sobie wyobrażamy rozmowę, dajmy na to Tuska z Putinem na miejscu katastrofy smoleńskiej, na temerski dwór. Tutaj znowuż Netflix poległ.

Geralt jest płaski, a jego zasób słownictwa jest na poziomie najbardziej zmenelonego żula. 150 słów góra.
Jaskier nie może się zdecydować, czy mówi normalnie, czy pseudoarchaizować język i składnię by było „po dworskiemu”, czy znowuż wejść w tryb Nikka Sixxa z politycznie poprawnymi żarcikami. Yennefer z Chupa Chupsem mówi wyraźnie i bez błędnie (fun fuckt – mój brat ma w sumie lekką wadę zgryzu, chuja go rozumieją). Do tego sama kombinacja z młodą Yen jest słaba fabularnie.
Ciri – najlepiej to podsumował Franz. Pomysł nie wypalił, bo należało zatrudnić kogoś w wieku Maisie Williams w pierwszym sezonie GoT, a nie 18-letnią dziewczynę.

Sapkowski ma pecha

Ekranizacja w wykonaniu TVP z 2002 roku była jaka była. Trafiła na moment gdy do kina wchodziły po kolei rok po roku Matrix, Drużyna Pierścienia, Dwie Wieże. Filmy, które przedefiniowały efekty specjalne i to jak należy robić fantastykę. Wiedźmin utrzymałby się w starciu z „Blade: Wieczny Łowca” czy ST:Rebelia, czyli w 1998.
W 2019 pech polega na tym, że GoT zdefiniował gatunek na kolejne 20 lat. Nagle okazało się, że chcą zrobić dobry serial fantasy, trzeba odpalić bitwę pod Sodden, jako starcie stutysięcznych armii. Trzeba nadać bohaterom charakter już od samego początku. To znowuż wymaga dialogów, gry aktorskiej i sensownego podejścia, w którym nikt nie boi się niepolitycznych scen (gdzie balia na cztery osoby?). Bez tego dostajemy produkt serialopodobny.

Podsumowanie

Netflix zrobił średni serial. Jeżeli ktoś nie zna prozy Sapkowskiego, to się nie zawiedzie. Całość wpisuje się we współczesne wymagania i możliwości. Jeżeli jednak poznałeś trochę prozę, albo co gorsza, zrozumiałeś ją, to biada ci. Będziesz się męczył bardziej niż w 2002. W skali od 1 do 10 mocna Agnieszka Dygant (Toruviel sobie porównajcie).