Koniec Eldorado IV
He he he
Wracamy na stare śmiecie, bo pierwszy „Koniec” powstał w 2016. Potem w 2017 była powtórka. A potem termin przyjął się w mainstreamie i do porzygu mamy go w mediach i troll-grupkach na buniu. Ale W tym całym cyrku nie chodzi ani o miejsca pracy, ani o stawki, ani nawet o AI. Tutaj problem jest dużo głębszy i poważniejszy, niż na pierwszy rzut oka się wydaje.
Bootcampoza
Jeszcze przed pandemią zaczęła się dyskusja o tym, że bootcampy „zabijają” branżę. Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, odpowiedź była prosta – ludzie idą „na informatyka”, bo hajs się zgadza, robota wydaje się łatwa, lekka i przyjemna, a do tego kwalifikacje zdobędziesz w kilka tygodni. To implikowało zalew rynku przez osoby o małym doświadczeniu, które godziły się na pracę za niższe stawki i zgodnie z teoria paróweczkową jaśnie wielmożni panowie programiści zaczną przymierać głodem. I co się stało? Nic. Przyszła pandemia i okazało się, że wiele firm idzie w cyfryzację i potrzebują ciał. Hord programistów, które wyklepią kod zgodnie z Twierdzeniem o nieskończonej liczbie małp W.
Czas mija, bootcampy zmieniły trochę model biznesowy. Można powiedzieć, że okrzepły. Teraz wiele z tych bootcampowych startupów stało się profesjonalnymi centrami szkoleniowymi, gdzie i program i czas realizacji zostały urealnione. Urealniły się też ceny. Czy nadal produkują swoiste „mięso armatnie” do klepania CRUD-ów? Tak. Czy ma to sens? Być może. Czy mają klientów? A jakże! Czyli jak w życiu. Interes się kręci, jak u ruskiego pirata. Wszystkie zainteresowane strony coś tam otrzymują i żyją dalej. Problemem moga być tylko zwolnienia…
Zwolnienia
Nieprzemijająca mądrość Lejzoka RojtszwańcaW mówi nam, że jak zwalniają, to będą zatrudniać. Pandemia wymusiła cyfryzację wielu instytucji. Przetestowano procedury kryzysowe. W wielu miejscach stworzono je od zera. Do tego potrzebni byli ludzie, którzy pomogą wdrożyć odpowiednie oprogramowanie, bo jak widać, bez komputerów „się nie da”. Obecnie nastał czas optymalizacji. Tnie się te wszystkie nadmiarowe etaty, które powstały czy to z potrzeby chwili, czy „na zapas”. Weryfikuje się procedury i usprawnia to, co można. Jako że w gospodarce kapitalistycznej przeciętny menadżer myśli w perspektywie kwartalnej lub najdalej rocznej, to i stosowane optymalizacje są, że tak to ujmę, dostosowane po potrzeb raportu rocznego. Najłatwiej uciąć „kosztowe” stanowiska. Bo to ładnie wygląda w excelu. Czy ma to sens? Przypadek Spotify nie potwierdza, ale też nie zaprzecza sensowności.
W końcu firmy dojdą do wniosku, że czas zatrudniać, bo wyczerpano możliwości cięcia kosztów i czas zacząć zarabiać na nowych produktach. Bedą nowe produkty, będzie zapotrzebowanie na specjalistów. I to nie tylko specjalistów w nowych dziedzinach, jak AI, ale też na klepaczy, którzy będą stanowić warstwę pośrednią pomiędzy produktami a użytkownikami.
Ze zwolnieniami wiąże się jednak trochę inny problem. Duże firmy, które zwalniają dużo osób na raz, zapychają lokalny rynek. W Polsce jesteśmy o tyle „bezpieczni”, że praca, którą wykonujemy, ma często charakter outsourcingu. Dla dużego korpo jesteśmy komórką w excelu, którą łatwo zredukować, ale też łatwo zatrudnić. Dodatkowo jesteśmy gdzieś tam hen daleko i nie „zapychamy” lokalnego rynku. Nie stoimy w kolejce do rozmowy o pracę, wraz z setką byłych współpracowników. Koniec końców, znalezienie projektu dla nas jest zmartwieniem „Anetek z HRu”. Czasami jednak i nas dotykają problemy…
Spadek stawek
Można się obrażać, że stawki w IT spadają, bo zamiast 5 średnich zarabiasz już „tylko” trzy średnie. Albo z 200PLN/h musiałeś zejść do 190PLN/h. To nie tak. Przeciętne wynagrodzenie programisty na zachodzie nie jest jakoś dużo wyższe od średniej krajowej. Ogromna większość z nas to zwykli wysoko wykwalifikowani robotnicy. I tylko dlatego, że nasze stanowiska pracy znajdują się w klimatyzowanych biurach i możemy sobie odliczyć autorski KUP, jesteśmy zaliczani do „white collar”, a nie „blue collar”.
To, co działo się przez wiele lat na rynku pracy, było normalne. Wręcz była to kopia zachowań rynkowych znanych nauczycielom języka angielskiego, prawnikom, czy specjalistom od zarządzania i marketingu. Tylko że oni przerobili swoje Eldorado w latach 90-tych XX wieku. No i ich branże nie rozwijały się na tyle szybko, żeby wchłaniać dowolnie dużą liczbę pracowników przez długi czas. W Polsce nadal brakuje, wg. różnych szacunków od 25 do nawet 150 tysięcy specjalistów IT. I to pomimo masowego szkolenia.
Poza tym, społeczeństwo jako całość się bogaci. Równa w górę. I za kilkanaście lat praca programisty będzie miała tylko jedną przewagę zarobkową – możliwość pracy z dowolnego miejsca na świecie. Pytanie, czy wtedy nadal będziemy tanim outsourcingiem, czy jednak nie?
To straszne AI
Które przyjdzie i zabierze ci pracę… yyy… nie. Tak samo, jak BTC, ani żaden inny podobny wynalazek, nie zastąpił pieniądza. Tak samo jak socialmedia nie wycięły blogów i zapotrzebowania na specjalistów od Wordpressa. I w końcu tak samo, jak chmury obliczeniowe nie spowodowały zapaści na rynku hostingu. Po prostu to nie działa w ten sposób. Jest kilka aspektów związanych z AI. Po pierwsze na razie AI słabo sobie radzi z kodowaniem. To, że potrafi zrobić prostą gierkę, czy zrefaktoryzować kawałek kodu nie oznacza, że zastąpi programistów. Można śmieszkować, że dopóki biznes nie będzie w stanie jasno zdefiniować wymagań, dopóty AI nie będzie w stanie napisać programu. Jednak podchodząc do tego na serio, to AI nie jest jeszcze wystarczająco „cwane”, żeby domyślić się, o co chodzi biznesowi.
Po drugie stan rynku jest bardzo podobny do tego, jak wyglądały chmury na początku swojego istnienia. Kilku wystarczająco dużych graczy wykoncypowało siebie jakieś narzędzie. Teraz do tej bazy podpina się rój komarów-startupów, które próbują wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie. Większość z nich umrze śmiercią naturalną. Część zostanie wykupiona albo wykończona przepisami. W końcu rynek się ustabilizuje. Chmury dały nam devopsów. AI da najprawdopodobniej podobne stanowiska. Swoistych stroicieli AI. Ludzi na tyle ogarniętych w technikaliach, że będą w stanie kleić sieci i zarządzać nimi od strony krzemu. Do tego oczywiście kolejne stada klepaczy, którzy będą pisać kod pomiędzy AI, a końcowym użytkownikiem.
Prawdziwy koniec jest inny
Skoro zatem nie finanse, czy stabilność zatrudnienia to, czym jest ten Koniec Eldorado, o którym wszyscy tak trąbią? Moim zdaniem koniec polega na zaniku, radosnej, trochę chaotycznej twórczości. IT staje się powoli nudne. Coraz więcej osób w branży traktuje pracę jak pracę… od 9 do 17 i nic więcej. Oczywiście kształcą się, robią kolejne certyfikaty i kursy, ale jest to raczej na poziomie uprawnień zawodowych. Robisz, bo w pewnym sensie musisz. Widać to na konferencjach, będzie widać za kilka lat w zespołach. Zanika hobbistyczne robienie IT. Rozwiązywanie problemów „dla jaj”. Robienie rzeczy „bo można”.
Oczywiście będzie grupa zapaleńców, którzy nadal będą niepokornymi lekkoduchami. Jednak będzie ich stosunkowo niewielu i coraz trudniej będzie im się wzajemnie odnaleźć. Zaczną stanowić niszę… a może po prostu zawsze byliśmy niszą, tylko nasza praca znormalniała? W nowej wersji „Akademii Pana Kleksa” jest taka ładna scena/monolog Kleksa:
– Jakie jest najpotężniesze zaklecie? – pyta Pan Kleks
– Abrakadabra, hokus pokus – pada z sali
– Nie! Najpotężniejsze zaklęcie brzmi: „A co by było, gdyby…”.
I właśnie to zaklęcie napędzało przez lata naszą branżę. Ciekawość i wyobraźnia. Jeżeli ich zabraknie, to będzie to prawdziwy Koniec Eldorado.