Maciek Aniserowicz popełnił ostatnimi czasy dwa wpisy poświęcone relacjom pomiędzy pracownikami i pracodawcami w IT. Pierwszy z nick poświęcony jest lojalności w IT. Drugi to kontynuacja tematu tym razem w postaci zbioru cytatów z komentarzy pod pierwszym z tekstów. Jest jeszcze jeden wcześniejszy wpis traktujący o tzw. „life work balance” w kontekście warunków pracy, ale ten temat jest czymś zupełnie osobnym i zasługuje na osobną notkę. Okraszoną wstępem Roba Martina do jego prezentacji na Lambda Days. W dużym skrócie Polska nadal 1000 lat za Mormonami jeśli chodzi o warunki pracy.

Po lekturze obu wpisów odniosłem wrażenie, że autor jest delikatnie mówiąc odklejony od rzeczywistości albo też nie potrafi połączyć tego co dzieje się w IT z tym co dzieje się poza IT w całym społeczeństwie.

Przed właściwą lekturą, krótka dygresja. Maciek i ja jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku i mamy podobne doświadczenie branżowe. Co prawda inna technologia, ale uważam, że nasze przemyślenia mają podobne umocowanie w rzeczywistości. Obaj zaczynaliśmy pracę w czasach schyłku „drugiego pokolenia hakerów” – osób, które z jednej strony budowały nowoczesne IT, ale jednocześnie świetnie pamiętały jakie przerwania systemowe należy ustawić w konfiguracji gry by był dźwięk.

Oczywiście ja sprawy widzę trochę inaczej.

To nie IT śmierdzi to bieda

Intuicja podpowiada, że w społeczeństwie gdzie średnia płaca to niecałe 1000 euro miesięcznie (4 tys), a mediana oscyluje w okolicach 700 euro (kwoty brutto) osoba pracująca za prawie 3000 euro nie powinna narzekać. Zresztą mam tu przed sobą raport HAYS Raport płacowy 2016 TRENDY NA RYNKU PRACY i można na jego podstawie stwierdzić, że programiści to elita wśród specjalistów. Mediana dla java developera to 13 tys. PLN.

Rzecz w tym, że intuicja zawodzi. Te niecałe 3 tys euro miesięcznie to około 35,5 tys euro rocznie czyli jakieś 39tys USD. Dla porównania junior java developer w Utah (tam gdzie żyją Mormoni) zarobi 44 tys USD. Można się wkurzyć. Jeżeli jednak nie chcemy wyprowadzać się aż tak daleko to możemy wybrać Danię gdzie minimalna stawka godzinowa to 18 dolarów… tyle mniej więcej ile wynosi stawka godzinowa dla 13tys miesięcznie.

Zatem możemy postawić pierwszą hipotezę. Pomimo stosunkowo dobrych zarobków na tle innych obywateli Przenajświętszej to nadal w porównaniu z innymi krajami zarabiamy skandalicznie mało.

Oczywiście można w tym miejscu postawić sprawę inaczej. W Polsce zarabiamy znacznie więcej niż np. hindusi w Bangalore. Będzie to stwierdzenie prawdziwe. W dodatku jeżeli porównamy się ze średnimi płacami w Indiach (dla Java Developera) to różnica jest znacznie większa niż pomiędzy nami, a tzw. zachodem.

Rzecz w tym, że znacznie bliżej nam do tego zachodu niż do Indii. Zatem naturalnym porównaniem jest to z Niemcami, Duńczykami czy Brytyjczykami. Dodatkowym czynnikiem jest parytet siły nabywczej, czyli to co można kupić za swoje zarobki u nas w Indiach czy w UK. Za trzykrotność średniej krajowej w Niemczech (około 2,1 tys euro) można żyć… hm… na bogato. W Polsce można żyć normalnie.

Jednak samo porównanie zarobków to nie wszystko. Kolejnym elementem związanym bezpośrednio z finansami jest uczciwość polskiego rynku. Na całe szczęście w IT jest z tym całkiem nieźle. Jednak rozsądni ludzie starają się zabezpieczyć. O ile duże firmy regulują faktury i płacą pensje bez opóźnień to już mniejsze firmy mają z tym problemy. Co prawda nie spotkałem na swojej drodze jakiegoś poważnego JanuszSoftu i spory o pieniądze z kontrahentami były sprawami groszowymi to jednak wrażenie pozostaje.

Ostatnim elementem finansowym jest podział zysków, ale tym nie będę się zajmować.

Bieda społeczna, czyli kult jednostki

Argumenty finansowe w IT są, moim zdaniem, średniej jakości. Z jednej strony mamy możliwość porównania zarobków. Z drugiej mamy swobodę przepływu ludzi zatem zawsze można spakować zabawki i ruszyć do krainy klocków Lego. Prawdziwa przyczyna tego co Maciek nazwał brakiem lojalności, a drugiej notce w jednym z cytowanych komentarzy pięknie podsumowano

Business is business

leży w zupełnie innym miejscu.

Cofnijmy się kilkanaście lat. Większość z nas, dzisiejszych programistów, szła właśnie do szkoły. Na ulicach wisiały plakaty z Johnem Waynem, w sklepach pojawiło się dużo towarów, a na ulicach pierwsze zachodnie samochody. Zapewne też nie jeden czytelnik tego bloga dzielnie pokonywał właśnie nasieniowody po koncercie Hey, Iry albo T Love (no co zapytajcie rodziców skąd was przywieźli). W tym czasie pojawił się w Polsce neoliberalny kapitalizm. Przy czym nie chodzi tu o ustrój gospodarczy, ale o sposób myślenia o relacjach społecznych.

Nagle wszystko to co było kiedyś stało się passe. Rynek pracy gwałtownie się zmienił. Zaczęła się liczyć elastyczność, zaradność, błyskotliwość. Rafał Woś w swojej książce „Dziecięca choroba liberalizmu” pisze

[Elizabeth] Dunn po­ka­zu­je w niej, jak prze­bie­ga w fir­mie re­or­ga­ni­za­cja pra­cy. Wszyst­ko po to, by w miej­sce „złych”, „nie­nor­mal­nych” i „ko­mu­ni­stycz­nych” prak­tyk po­ja­wiły się za­im­por­to­wa­ne z Za­cho­du „nor­mal­ne” i „ka­pi­ta­li­stycz­ne” wzor­ce za­cho­wań. Skut­kiem ubocz­nym tego pro­ce­su jest co­raz bar­dziej wi­docz­ne dzie­le­nie załogi na dwie za­sad­ni­czo odrębne gru­py. Nowi bo­ha­te­ro­wie są „ela­stycz­ni”, „mo­bil­ni”, „ra­cjo­nal­ni”, „in­dy­wi­du­ali­stycz­ni” i „kon­ku­ren­cyj­ni”. Drugą ka­te­go­rią są pra­cow­ni­cy „sta­rzy”, „bier­ni”, „za­co­fa­ni” i „ko­lek­ty­wi­stycz­ni”. Pro­blem po­le­ga tyl­ko na tym, że o przy­na­leżności do da­nej gru­py nie de­cy­dują wca­le in­dy­wi­du­al­ne pre­dys­po­zy­cje, lecz miej­sce w fir­mo­wej hie­rar­chii. Według tego po­działu me­nedżero­wie są więc z za­sa­dy bo­ha­te­ra­mi po­zy­tyw­ny­mi. I to przed nimi nowa ka­pi­ta­li­stycz­na rze­czy­wi­stość otwie­ra nie­dostępne wcześniej per­spek­ty­wy. To oni zgar­niają wyższe za­rob­ki i mają dostęp do wy­spe­cja­li­zo­wa­nych szko­leń.

ta nowa grupa pracowników, tak pożądanych na rynku, wniosła też nową jakość do samej pracy. Jako, że liczyły się nie tyle co indywidualne predyspozycje, a przede wszystkim umiejętność „radzenia sobie” w życiu zatem dość szybko wyrósł nam swoisty kult jednostek. To bardzo dobrze współgrało z neoliberalną wizją człowieka jako kowala własnego losu, który tylko własnymi siłami jest wstanie coś osiągnąć.
Ten nowoczesny pracownik skupiał się na celu o ile cel był zbieżny z jego potrzebami. Jeżeli cel firmy zaczynał się znacząco różnić od indywidualnych wtedy mówiliśmy sobie bez żalu „do widzenia” i każdy ruszał własną drogą. Lojalność wobec pracodawcy, czy też zakładu pracy, kojarzyła się z przestarzałym podejściem dla którego nie ma miejsca w nowoczesnej gospodarce.

W takiej atmosferze dorastało współczesne pokolenie programistów. Silnych indywidualistów, których jednoczyć może jedynie wspólny cel. Ludzi, którzy traktują pracę jak biznes. Ja tobie moją wiedzę, czas i umiejętności – ty mi pieniądze. Konstrukcja prosta jak budowa cepa. I tak samo jak cep trudna w obsłudze. Ktoś chce mi płacić więcej zatem sorry, to twój problem pracodawco… wróć… kontrahencie. Dziś tu mi dobrze płacą, ale za kilka dni w mieście obok dostanę więcej za mój towar. Prawa rynku są tu nieubłagane. Jeżeli jeszcze dorzucimy do tego duże zapotrzebowanie na specjalistów IT to mamy kompletną wizję systemu.

To co dzieje się w IT nie jest zatem czymś szczególnym. Jest to efekt wychowania całego pokolenia ludzi nastawionych na indywidualny sukces, swobodę zawierania umów i wyznających swoisty darwinizm społeczny.

Tu pozwolę sobie na małą szpileczkę. Zastanawiam się gdzie na skali poglądów zasiada Maciej Aniserowicz. Czy jest to gdzieś bliżej KORWiNa czy też ciągnie go do Razem?

Krótko podsumowując postawmy drugą hipotezę. Stan relacji pomiędzy pracownikami i pracodawcami w branży IT jest wynikiem silnej promocji indywidualizmu w życiu. Pracownicy na pierwszym miejscu stawiają swoje dobro i nie wiążą go z dobrem firmy. Wizja osiągnięcia większych korzyści pcha ich do działań, które można nazwać brakiem lojalności.

W młodym, dynamicznym zespole

Lojalność to transakcja przebiegająca w obu kierunkach. Pracownik będzie lojalny tylko wtedy gdy firma będzie lojalna. Rzecz w tym, że już na samym początku tego związku mamy problemy.

Z jednej strony pracownicy kręcą w CV. Z drugiej firmy kręcą w ogłoszeniach. O ile od pewnego czasu obserwuję poprawę jakości CV. Przynajmniej w zakresie prawdomówności co do umiejętności to niestety nie obserwuję takiej pozytywnej zmiany w ogłoszeniach o pracę.
Nadal w wielu przypadkach mamy do czynienia z projektami innowacyjnymi i ciekawymi technicznie tylko na papierze. W praktyce okazuje się, że trafiamy do projektów gdzie 80% czasu poświęcamy na utrzymanie ewidentnie złego kodu.
Powszechną praktyką jest rekrutacja „dla naszego klienta”, gdzie klient jest jakąś tajną organizacją. To śmieszy szczególnie gdy w czasie rozmowy z rekruterem dowiaduję się, że klientem jest pewien szwajcarski bank inwestycyjny prowadzący działalność we Wrocławiu i nie mogę niestety wiedzieć który… są dwa UBS i Credit Suisse.
Bogata oferta szkoleń okazuje się wyjazdem raz do roku w celu najebania się w miłym gronie… albo i nie ponieważ pracując „u klienta” nasz pracodawca nie poczuwa się do organizowania czegokolwiek. Oczywiście klient też nie poczuwa się do działań w tej kwestii.

Zresztą o tym jak się pracuje „u klienta” można by napisać kilka książek i był by to pełen przekrój od komedii do horroru, z odrobiną fantasy jak i hard porno w tle.

Nieoficjalne nadgodziny, słaby sprzęt (pisało „komputer do biura”), niska jakość biura te wszystkie rzeczy wkurzają. Jest jednak jeszcze jedna, która powoduje, że wielu ludzi w IT nie poczuwa się do bycia lojalnym wobec pracodawcy…

JA KURWA JESTEM SPECJALISTĄ I WIEM CO KURWA ROBIĘ!

Odnoszę wrażenie, że od wielu lat jest tak iż w firmach nie będących typowymi software house-ami, a mającymi jedynie działy IT bądź robiącymi jako podwykonawcy następuje załamanie zaufania do programistów. Po prostu managerowie nie ufają pracownikom, że ci rzeczywiście robią coś sensownego.

W efekcie pojawiają się m.in. cięcia oraz różne dziwne działania zarządu, które tylko powodują frustrację, a to nie sprzyja budowaniu lojalności wobec firmy.

Dobra starczy tego pisania…